czwartek, 31 stycznia 2008

Varanasi - miasto uduchowione




Varanasi - Banaras - swiete miasto hinduizmu, wedlug legend najstarsze miasto w Indiach. Wszyscy, ktorych spotkalismy po drodze uprzedzali nas o nieopisanym brudzie, ktory tam panuje. Przestrzegali nas, ze bedziemy brodzic posrod smieci i przesiakniemy niezbyt przyjemnym zapachem. I co? I szczerze mowiac, wedlug nas jest to opis troche przesadzony i niesprawiedliwy. Owszem jest tam brudno i smieci walaja sie pod nogami, jak przystalo na swiete miasto wiecej tam krow i musimy przyznac, wlasnie w Varanasi pierwszy raz wdepnelismy w swiete krowie placki, ale ten obraz nie jest przytlaczajacy i nie przyslania tego, czym to miasto jest naprawde. A czuje sie, ze nie jest to tylko kolejna hinduska metropolia, ale miejsce o szczegolnym znaczeniu duchowym. Atmosfere ta odczuwa sie szczegolnie, a wlasciwie przede wszystkim na ghatach (kamiennych stopniach schodzacych w dol do lustra wody), wzdluz brzegu rzeki Ganges. Spacerujac, czy plynac wzdluz ghatow w wynajetej lodzi,mozna obserwowac skrajnie odmienne sceny. Widzimy zwyklych ludzi przychodzacych nad brzeg rzeki, aby oczyscic swoja dusze poprzez rytualna kapiel. Niektorzy po prostu namydlaja swoje cialo i dodatkowo korzystaja z "oczyszczenia" ciala, a pisze to w cudzyslowie, gdyz o czystosci wody w Gangesie mozna powiedziec wiele, ale nie to ze oczyszcza fizycznie. Nie przeszkadzaja im dryfujace wokol torebki foliowe, czy inne odpadki. Ale o tym za chwile. Dalej, wzdluz kolejnych stopni rozlokowani sa miejscowi pracze, mozolnie starajacy sie doprac posciel i ubrania. I tez nie przeszkadza im, ze piara doslownie tuz obok jednego z trzydziestu odplywow sciekowych miasta, czy stada bydla. Albo gdyby tego bylo malo, piara i susza pare metrow od jednego z dwoch kremacyjnych ghatow Varanasi - Harish Chandry. Kontrast widoku planacych stosow i suszacych sie kolorowych sari jest czyms bardzo surrealistycznym.











W Varanasi sa dwa ghaty kremacyjne, wspomniana juz Harish Chandraa Ghat oraz wiekszy i najswietszy Manikarnika Ghat, na ktorym ogien rzadko kiedy gasnie, a dziennie kremuje sie do 150 cial. Ten spektakl smierci przyciaga praktycznie kazdego, kto przyjedzie do Varanasi, ale osobom wrazliwym nie polecalbym zbytnio zblizac sie do plonacych stosow. Widok wystajacej spod szczap drewna okopconej glowy, czy nog nie jest czyms rzadkim. Ubrane w zlociste szaty ciala znosi sie nad brzeg rzeki na bambusowych noszach, zanurza po raz ostatni w swietych wodach Gangesu i kladzie na dokladnie odmierzone stosy drewna. Pogrzebowe orszaki to obok kapiacych sie w rzece ludzi, jeden z podstawowych elementow krajobrazu miasta, do ktorego wielu Hindusow przyjeezdza specjalnie po to zeby umrzec.






Wzdluz ghatow, obok turystow z aparatami fotograficznymi, sprzedawcow pocztowek, zebrakow, masazystow i wioslarzy przechadzaja sie i medytuja swieci mezowie, ubrani w pomaranczowe szaty lub pokrywajacy swoje ciala popiolem z kremacyjnych ghatow. To pomieszanie kultur i zwyczajow, kolorow skory i jezykow jest czyms niezwyklym. I pomimo tego, ze i tu nie mozna sie opedzic od probujacych wcisnac swoje uslugi sprzedawcow, czy innych szarlatanow czuje sie, ze Varanasi, w swojej starej czesci nad Gangesem, jest inne. Inne niz cale Indie.

A jesli juz ktos poczul chociaz namiastke tej uduchowionej atmosfery, mozemy sprowadzic Was do rzeczywistosci bardziej przyziemnymi opisami. Na przyklad sama rzeka Ganges. Hindusi pytani o jej czystosc odpowiadaja, ze nie ma takiego problemu i w ogole wszystko cacy. My nie jestesmy w stanie zrozumiec, jak mozna nie dostrzegac smierdzacych sciekowych odplywow plynacych z miasta wprost do wody, jak mozna nie dostrzegac od razu rzucajacych sie w oczy dryfujacych smieci i resztek, jak mozna nie widziec tych plam brudu na wodzie. Tego nie wiemy i nigdy chyba nie zrozumiemy. Aby jeszcze zaostrzyc ten opis, mozemy przytoczyc to co spotkalo spotkanych przez nas Polakow. Plywajac po rzece wynajeta lodka, trafili na dryfujace, nadgnile ludzkie cialo bez glowy i nog. Tak po prostu. Nie wymaga to chyba dalszego komentarza.

Nasza bezposrednia stycznosc z Gangesem ogranicznyla sie do malo rytualnej kapieli pod prysznicem pod przefiltrowana (mamy nadzieje) woda i spania w poscieli, bez watpienia wypranej w pobliskiej rzece przy jednym z ghatow.

Czy wiec Varanasi jest najbrudniejszym indyjskim miastem? Waskie uliczki starego miasta owszem sa pelne smieci i krowich odchodow, ale sa tez regularnie sprzatane przez wlascicieli sklepikow i wszelkiego rodzaju kramow. Troche dalej, w mniej uczeszczanych przez turystow zakamarkach owszem jest brudniej, ale nie do przesady. Chyba ze to my juz sie na to wszystko uodpornilismy. A kilkaset metrow od ghatow i rzeki jest juz normalne hinduskie miasto, z calym swoim zgielkiem, smogiem i bazarami. Sprzedaje sie oczywiscie wszystko i wszedzie, a atmosfera duszna jest juz tylko od spalin riksz i halasliwych klaksonow.

Pare kilometrow od Varanasi lezy jeszcze jedno swiete miasto. Sarnath, w ktorym Budda wyglosil swoje pierwsze kazanie jest miejscem pielgrzymek wyznawcow buddyzmu. To ciche i spokojne miasteczko jest wytchnieniem dla osob zmeczonych zgielkiem Benaresu. Wsrod buddyjskich klasztorow, kolorowych mnichow i zielonych ogrodow mozna rzeczywiscie zapomniec o indyjskiej rzeczywistosci.

sobota, 26 stycznia 2008

Khajuraho - miasto kamasutry



Tak, Khajuraho to zupelnie inna bajka. Calkowicie niepodobne do miejsc, ktore juz odwiedzilismy. A dlaczego? Po pierwsze jest to male miasteczko, wszedzie mozna dojsc na piechote, nie docieraja tu pociagi, tylko same autobusy. Samochodow jest malo, tak samo tuk-tukow. Jako platny srodek transportu sluza tu rowerowe riksze, ale nie maja za wielkiego popytu, bo wszedzie idzie sie na wlasnych nogach. Jest tu czysciej, ciszej i jakos tak cieplej. Oczywiscie nie mozna przejsc kroku, zeby nie byc przymuszanym do odwiedzenia czyjegos sklepu, nawet tylko zeby poogldac - "only looking no problem".

Ale to miejsce jest oaza spokoju w porownaniu do Delhi, Agry czy Jaipuru. Tutaj da sie oddychac. Jesli nie wierzycie, ze nam sie tu tak spodobalo, to powiemy, ze mielismy stad wyjechac po jednym noclegu. Przyjechalismy tu w czwartek wieczorem, a na piatek mielismy juz wykupiony nocny pociag do Varanasi. Ale jak zobaczylismy to miasteczko w swietle dnia, te wszystkie swiatynie i odczulismy ten spokoj i cisze, zdecydowalismy sie zostac tu na kolejne dwie noce. I pomimo tego, ze plecaki byly juz spakowane, a pokoj opuszczony, wciaz jestesmy tutaj. Na spokojnie zwiedzamy sobie wszystkie 25 swiatyn, bez pospiechu przechadzamy sie po uliczkach miasteczka, od czasu do czasu na odczepnego zagladajac do sklepikow i usilnie tlumaczac lokalnym handlarzom, ze o wiele bardziej zacheciloby nas to, jakby nas nieustannie nie nagabywali.



A teraz pare slow na temat tego, z czego to miasteczko jest znane szeroko w swiecie. Miejscowe hinduskie kompleksy swiatynne datowane sa na poczatki XI w. Wyrozniaja je unikalne i niespotykane w innym miejscu na swiecie plaskorzezby. Wszystkie swiatynie pokryte sa drobiazgowymi arcydzielami przedstawiajacymi sceny z zycia. Wiekszosc figur to wyidealizowane postaci kobiece z nienaturalnie duzymi piersiami. Zastanawiamy sie jak w tamtych czasach mozna bylo sobie tak powiekszyc piersi, silikon to chyba jednak nie jest wynalazek naszych czasow. Te figury sa obecne praktycznie na kazdej z 25 swiatyn znajdujacych sie w Khajuraho. Ale nie na wszystkich znajduja sie te rzezby, ktore sciagaju tu autobusy pelne turystow z calego swiata spragnionych widoku antycznej pikanterii. Bo Khajuraho slynie z wyrzezbionych scen z Kamasutry. Najwiecej z nich znajdziemy na scianach swiatyni Lakshmana w zachodnim kompleksie swiatynnym. Sa tam sceny, ktorych nie powstydzilby sie niejeden film dla doroslych, wliczajac w to akrobatyczne trojkaty, czy czworokaty. Jest nawet scenka pokazujaca, ze i kon moze byc najlepszym przyjacielem prawdziwego mezczyzny :)
Scen milosnych jest zatrzesienie i nieprzerwanie wywoluja one usmiechy na twarzach kazdej zwiedzajacej osoby, bo dbalosc o szczegoly od razy rzuca sie w oczy (nie wspominajac jeszcze raz o piersiach).










Dzisiaj jest 26 stycznia, wiec w Indiach obchodzony jest Dzien Niepodleglosci. Wszystkie urzedy i panstwowe przybytki sa wiec zamkniete. Rano przez Khajuraho przeszla (kilka razy dookola) parada kolorowo ubranych dzieci i ciagnietych przez traktory kolorowych platform. Zapomniawszy o tym wszystkich poszlismy zwiedzic lokalne muzeum sztuki plemiennej. Pan pilnujacy dobytku uprzejmie poinformowal nas, ze dzisiaj niestety jest ono zamkniete. Po paru minutach jednak, gdy stalismy niedaleko wertujac strony przewodnika, podszedl i powiedzial, ze ok, jednak otwarte. Specjalnie dla nas pozapalal swiatla, otworzyl wszystkie drzwi i jeszcze troche nas pooprowadzal, pokazujac rozne ciekawostki. Mimo slabej angielszyzny staral sie jak mogl. Wyjasnil, ze tlo pieknego kolorowego dziela sztuki zostalo zrobione z .... krowiego placka :) Byl chyba pierwszym Hindusem, ktory bezinteresownie cos dla nas zrobil. Podziekowalismy mu za to oczywiscie malym napiwkiem:)

I tak sobie spacerujemy po tym spokojnym miasteczku, oczekujac na jutrzejszy dzien, gdy ruszymy w dalsza droge do Varanasi, swietego miasta Hindusow (podobno jednego z najbrudniejszych w Indiach). A droga znowu czeka nas nielatwa. Najpierw o 16:00 autobus do Mahoby, a stamtad o 24:07 nocny pociag do celu.

Transport w Indiach



Jak wiemy Indie to szalony kraj pod wzgledem poruszania sie po drogach, czy to pieszo czy w roznego rodzaju pojazdach. W ostatnich dniach poznalismy jak to jest jezdzic po Indiach pociagiem normalnej klasy oraz lokalnym autobusem. Przyjemnosc ta spotkala nas na trasie z Agry do Khajuraho z przesiadka w Jhansi. Z Agry do Jhansi udalismy sie pociagiem. Wagon bez przedzialow, z trzyosobowymi lawkami i kratami w malych oknach, zeby nieupowaznieni do tego osobnicy nie wkradali sie przez nie do srodka. W srodku pelen folklor. Tlumy Hindusow, my i jeszcze jakas przykurzona para Anglikow. Expess ten zatrzymywal sie na wiekszosci stacji po drodze, na ktorych odbywal sie spektakl pod tytulem "Czas na przekaske". Z peronow do wagonow wpadalo kilku sprzedawcow wszystkiego, od orzeszkow ziemnych, przez wegetarianskie przysmaki po herbate z mlekiem. Gdy pociag ruszal, oni pozostawali w srodku, aby dokonczyc swoj handlowy proceder na kolejnej stacji, na ktorej do skladu wkraczala nowa zgraja. I tak non stop. Zamiast czterech godzin, przez prawie szesc.
Przesiadanie sie z jednego srodka transportu na drugi wiaze sie w Indiach z ryzykiem takim, ze ktos cie przekona do czegos zupelnie innego. Przykladowo w Jhansi, przebiegli Hindusi lapia turystow wysiadajacych z pociagu i udajacych sie do Khajuraho i wmawiaja im od poczatku, ze nie ma juz zadnych autobudow. Wszystkie dawno odjechali, teraz mozesz juz kolego tylko taksowka. Dla uwiarygodnienia swej bajeczki pokazuja Ci informacje turystyczna na dworcu, gdzie rzeczywiscie napisane jest, ze ostatni autobus odjechal pare godzin temu. W tym wlasnie momencie przydaje sie przewodnik, w ktorym napisano, ze jest jeszcze dworzec autobusowy, z ktorego spokojnie mozna jeszcze dojechac do miejsca przeznaczenia. Sniadolicy naciagacz upiera sie, ze owszem dworzec jest, ale bezposrednich autobusow oczywiscie nie ma. Jest tylko jakis przesiadkowy, ale on dojezdza bardzo pozno i nie bedzie bezpiecznie sie przesiadac. Robiac stanowcza mine mowimy, ze nam to nie przeszkadza i niczego sie nie boimy, nawet indyjskich ciemnosci. Cwaniak (przypuszczalnie kierowca taksowki) rusza oczywiscie z nami w droge na dworzec autobusowy, meczac nas caly czas wizja wygodnej podrozy taksowka. Na dworcu okazuje sie, ze mamy "niesamowite szczescie" - "Oooh you are so lucky" bo autobus jednak jest. I tak jest wszedzie. Podrozowanie w Indiach to nie jest kaszka z mleczkiem, ani bulka z maslem. Wiarygodna informacja jest tu na wage zlota.



Sam autobus, ktorym jechalismy do Khajuraho byl wesolym lokalnym, podskakujacym hindu-mobilem z ogluszajaca lokalna muzyka, w ktorym spedzilismy kolejne piec godzin. Przez szybe towarzyszyly nam widoki pustych pol i malych zakurzonych wiosek, ktorych pelen jest ten biedny stan.

A Khajuraho .... Khajuraho to zupelnie inna bajka.

środa, 23 stycznia 2008

Pare fotek







Jak widzicie powyzej udalo nam sie dostac do sprawnego komputera i umiescic pare zdjec.

Co do naszego dzisiejszego dnia to Taj Mahal jest tak piekny, ze nie wymaga komentarza. Jak cud swiata to cud swiata.

Jutro czeka nas dluuga droga do Khajuraho.

Wiecej zdjec znajdziecie pod adresem: http://picasaweb.google.com/mkarkoszka

wtorek, 22 stycznia 2008

Troche ciekawostek

Tak dla porzadku. Dotarlismy do Agry, chyba lezy blizej Polski bo zimno jak diabli, czyli okolo 14 stopni. Przemiescilismy sie tu z Jaipuru autobusem, niby deluxe, ale to byla tak naprawde indian deluxe. Zmarzlismy w nim niepomiernie. Ciekawie bylo jednak odbyc podroz droga krajowa, a nie pociagiem. Odnotowalismy, ze organizacja ruchu drogowego tak dobrze znana nam z Delhi i Jaipuru, obowiazuje takze na drogach miedzymiastowych. Rzadzi klakson i wiekszy kaliber pojazdu. Pasow nie ma, a i jakas konkretna strona ruchu wydaje sie nie obowiazywac. Raz sie lewa, a raz prawa, chociaz sprawiedliwie moge dodac, ze lewa troche przewaza. Radjastan i Uttar Pradesh (w tym stanie lezy Agra) to jedna wielka bida. Po drodze mijalismy zakurzone wioseczki, stosy suszonych krowich plackow (popularne tez w Agrze) i zaprzezone w wozki wielblady, pelniace role naszych swojskich konikow. Ogolnie rzecz biorac widoki sa monotonne.

Tak samo w miastach, sa pojedyncze, przepiekne zabytki i budowle, ale w wiekszosci wszystko wyglada podobnie. Agra takze wyglada z pierwszych obserwacji tak samo jak Delhi, czy Jaipur i nic nie wskazuje na to, ze jest tu taka perelka jak Taj Mahal.

O zabytkach wiecej bedzie po dniu jutrzejszym, kiedy cos zobaczymy.

Co do jedzenia to zdania mamy podzielone. Mnie o dziwo smakuje tu wszystko, co tylko podadza. A nie spodziewalem sie, ze potrawy, w ktorych az roi sie od zielonego groszku i innych warzyw moga mi tak podpasowac. Od tych paru dni co tu jestesmy nie bylo ani kaska miesa. Ewelinka z kolei nie przepada za lokalnymi przyprawami i zbytnia ostroscia wszystkiego (mnie to odpowiada). Nie jestesmy jeszcze w stanie zidentyfikowac konkretnego skladnika, ktory to nastawienie powoduje, ale pracujemy nad tym. Dlugo w pamieci pozostanie domowa kuchnia z Jaipuru. Czekam, az cos ja przebije.

To na razie tyle, bo siedzimy w kafejce, ktora praktycznie znajduje sie na wolnym powietrzu, a jak wspominalem pogoda nie sprzyja:)


PS. Internetowych estetow przepraszamy za brak wyjustowania w postach. Opcja, ta gdzies mi zanikla:))

poniedziałek, 21 stycznia 2008

Jaipur - przykurzone rozowe miasto

Z tytulu jasno wynika, ze zmienilismy nasza lokacje. Od wczoraj przebywalismy w Jaipurze, stolicy Radjastanu. Droge z Delhi do Jaipuru pokonalismy dzieki uprzejmosci Indian Railways i trzeba przyznac, ze tutejsza kolej, a przynajmniej ten pociag, ktorym jechalismy jest na przyzwoitym poziomie. Daleko im do chaosu i brudu dworca kolejowego. W czasie tej konkretnej podrozy trwajacej 4,5 godziny dostalismy nawet dwa posilki, a w toalecie byl... papier toaletowy. Czystosc byla tam podobna do naszych swoiskich PKP.

Ale wracajac do sedna sprawy. Jaipur. Miasto o wiele mniejsze od Delhi, liczy troche ponad 2 miliony mieszkancow, ale chaos jest tu porownywalny. Co wiecej wszyscy dookola Cie zaczepiaja, lapia za rece i czegos chca. No ale do tego rowniez sie juz prawie przyzwyczilismy. Wczoraj trafilo nam sie w miescie muzulmanskie swieto. Ulice byly pelne ludzi, jakby cale miasto na nie wyleglo. Praktycznie nie dalo sie poruszac. Zamiast riksz trabili ludzie, walili w bebny i co tylko sobie jeszcze mozna wymyslec.Dla Ewelinki bylo to traumatyczne przezycie, ale dala rade. Przed calym tym zgielkiem schronilismy sie na chwile w terenach palacu maharadzy. Tam jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki, calego tego harmidru nie bylo slychac. Cisza, spokoj i piekne budynki. Ogolnie Jaipur wydaje sie byc ladniejszy od Delhi, a przynajmniej byl taki na pewno w przeszlosci. Teraz jego rozowe zabudowania sa mocno nadwatlone, a kolor wcale nie przypomina rozu. Hawa Mahal - Palac Wiatrow - najslynniejszy zabytek miasta zostal swiezo odmalowany, ale szczerze powiedziawszy, na starych zdjeciach wyglada bardziej autentycznie. Samo miasto jesli chodzi o brud, chalas i cala "indyjskosc" nie ustepuje stolicy. Chociaz sa tu i ladne miejsca, jak chociazby wspomniany juz palac maharadzy, czy tez fort Amber polozony na okalajacych miasto wzgorzach. Jest naprawde imponujacy. Centrum miasta - stare miasto - to jeden wielki bazar, a najslawniejsze produkty to wyroby ze srebra i chyba buty ze skory wielblada.

Mamy za to mile bardzo lokum. Mieszkamy w guesthousie, zarzadzanym przez hinduska rodzine, ktora mieszka na samej gorze. Domowe jedzenie jest bardzo smaczne i jak zwykle ostre. Niestety w nocy temperatura spadla tu do 3 stopni, co zostalo odnotowane nawet przez lokalna prase. Bylo zimno. W dzien slonce ostro przygrzewa i robi sie kolo 20 stopni, wiec calkiem przyjemnie.

Jutro rano ruszamy do Agry ku jednemu z cudow swiata - Taj Mahal.

PS ze zdjeciami caly czas problem. Komputery, z ktorych korzystamy nie pozwalaja nam zgrac ich na dysk ani zamiescic na blogu. Cierpliwosci wiec :)

sobota, 19 stycznia 2008

Delhi cd., miasto bazar

Krotki update co do naszegto dzisiejszego dnia. Troche zdarlismy podeszwy, bo w koncu jutro opuszczamy to miasto, a tyle bylo jeszcze do zobaczenia.

Pierwsza polowe dnia zajela nam wycieczka po atrakcjach New Delhi, w tym do Qutub Minar. Niesamowity kompleks budowli w stylu afganskim, ktorych budowe rozpoczeto w XII wieku. Przepiekna wieza otoczona ruinami robi wrazenie. W ramach tej wycieczki zaliczylismy tez tzw. Swiatynie Lotosu, porownywana przez niektorych do gmachu opery w Sydney. Czy tak jest, sprawdzimy w dalszej czesci naszej podrozy:)

Jama Massjid, najwiekszy meczet Indii, polozony w okolicy Czerwonego Fortu w OLd Delhi naprawde imponujaca budowla. Zbudowany z polecenia tego samego wladcy, ktory zamowil Taj Mahal, goruje nad okolica. Otoczony jest przez niesamowicie gwarne ulice i uliczki. Na kazdej ulokowali sie sprzedawcy innych towarow, a ich gmatwanina jest po prostu nie do ogarniecia.

Po tych niemilosiernie zatloczonych uliczkach, w tym Chandni Chowk, przemieszczalismy sie rowerowa riksza. Biedak, ktory nia kierowal mial talent, sile w nogach i ze dwa zeby. Nalezy mu sie jednak szacunek za niesamowita prace. Jak on lawirowal miedzy tymi tlumami jest nie do wytlumaczenia. Uliczki o szerokosci ok dwoch metrow, a na niej motory, riksze i tlumy ludzi. Niesamowite i fascynujace.

W Delhi nie widzi sie za wielu bialych ludzi, nie liczac oczywiscie miejsc stricte turystycznych i naszego hotelu:) Cale miasto to jeden wielki ludzki tygiel, w ktorym mieszaja sie osoby wszystkich statusow. Na porzadku dziennym jest widok ludzi spiacych na ulicy, grzebiacych w smieciach, handlujacych najdrobniejszymi przedmiotami. Obok nich przechodza panowie w garniturach, rozmawiajacy przez komorki. Miedzy zdezelowanymi rowerami wiozacymi butle z gazem, przemykaja drozsze samochody. Przywyczajamy sie juz do tego, ale ciezko jest jeszcze przejsc obok obojetnie.

PS jedna rzecz jest zastanawiajaca. Mezczyzni moga zalatwiac swoje fizjologiczne potrzeby (nr 1) w kazdym praktycznie miejscu, a niekiedy nawet w "pisuarach klasy deluxe". Kobiety natomiast nie maja gdzie. Poza restauracjami i miejscami turystycznymi, brak dla nich publicznych toalet. Ciezkie maja zycie.

piątek, 18 stycznia 2008

Delhi, czyli zorganizowany chaos

No i sie zaczelo. Po osmiu godzinach lotu i wczesniejszym koczowaniu na Heathrow dotarlismy do Delhi. Pierwsza wrazenie, jak mawiaja Ci co byli w Indiach, nie jest za korzystne. Droga z lotniska to stycznosc z niesamowitym ruchem ulicznym i nie chodzi o to, ze jezdzi sie tu lewa strona. Wszystko to wyglada jakby nie obowiazywaly zadne reguly, moze poza jedna, wiekszy pojazd ma pierwszenstwo. Klakson oznacza, ze ktos Cie mija lub jest blisko. Wiec w sumie na ulicy slychac tylko klaksony. Krajobraz wyznaczaja wszedobylskie motoriksze - tuk-tuki i ich szaleni kierowcy. Z nimi spotykamy sie najczesciej. Powiesz takiemu, gdzie chcesz jechac, zawiezie Cie zupelnie gdzie indziej, a po drodze bedzie chcial odstawic do "zaprzyjaznionego" sklepu. I tak generalnie jest wszedzie, ktos zauwazy, ze patrzysz na mapke i sie rozgladasz, niby milo wskaze Ci droge, ale kolejna osoba piec metrow dalej pokieruje Cie w przeciwna strone. Podstawowa zasada to wszystko wiedziec, isc pewnie przed siebie i zachowywac sie jak u siebie w domu, a jak nie to udawac jakby tak bylo. Nie bede tu juz wspominal o dotarciu do wlasciwej informacji turystycznej, czy kupnie biletow na pociag. Kazdy na ulicy zna ta wlasciwa agencje - "rzadowa", "z przewodnika", ale w kazdym przypadku jest to inne miejsce:) Na dworzec kolejowy "mozna wejsc niby "tylko z biletem", "te kasy sa tylko dla hindusow", "biuro jest zamkniete", ta wirtualna rzeczywistosc otacza tu kazdego przybysza. Powoli sie do tej gry przyzwyczajamy i nawet zaczynamy lubic. Jest uciazliwie, ale ciekawie. Wszystko ma swoj urok.
Mieszkamy w New Delhi, kolo dworca w dzielnicy Paharganj. Ulica Main Bazaar, tak jak nawzwa wskazuje to jedno wielkie targowisko z krowami walesajacymi sie na srodku ulicy, pedzacymi na zlamanie karku motocyklistami, rikszami i tlumem handlarzy. Czyli fajnie.
Chetnie wrzucilibysmy pare zdjec, ale niestety w naszym hosteliku, gdzie korzystamy z internetu nie damy rady. Za slaby sprzet. Ale jest tu wiele wdziecznych obiektow do fotografowania.
Postaramy sie uzupelnic te braki jak najszybciej. Z dzisiejszych atrakcji zaliczylismy Czerwony Fort, miejsce kremacji Mahatmy Gandhiego, Humayun's Tomb - taki delhijski Taj Mahal, starszy, ale mniej okazaly. Mimo to robi wrazenie. Jutro ciag dalszy zwiedzania miasta, w tym Jamma Masjid, najwiekszy meczet w Indiach. Widzielismy go juz dzisiaj, ale z odleglosci. Jutro zamierzamy blizej go poznac, a takze reszte Old Delhi i zakamarki Chadni Chowk. Oprocz tego glowne atrakcje New Delhi, tez mamy w rozpisce na jutro. Za to pojutrze o 6.10 rano opuszczamy stolice i jedziemy do Jaipuru, Rozowego Miasta. I pewnie stamtad znowu sie odezwiemy. Na razie wrastamy w okolice, i juz niedlugo bedziemy sie czuc jak u siebie. Ale to jeszcze za jakis czas.
Mamy nadzieje, ze ten wpis rozwieje wszelkie watpiwosci i udowodni niedowiarkom, ze zyjemy i mamy sie dobrze. Wracac nie zamierzamy :)
Pozdrawiamy wszystkich!

wtorek, 15 stycznia 2008

3...2...1...START!!

Najpierw liczyliśmy miesiące ... potem zaczęliśmy odliczać dni ... teraz zostały nam już tylko godziny. Jutro o 12.30 zaczynamy naszą eskapadę. Kierunek Indie.

Plecaki spakowane, gotowe do zabrania, czekają oparte o ścianę. Trochę wypchane, ale byliśmy naprawdę oszczędni. Miejsce na orientalne zakupy zawsze się znajdzie. Mieszkanie wynajęte, samochód odstawiony, dobytek popakowany w kartony i rozwieziony po rodzinie.

Dziękujemy wszystkim za dobre słowa i wsparcie.

Będziemy tęsknić, więc nie szczędźcie nam ani maili, ani komentarzy. Chcemy wiedzieć, co się dzieje, kto się żeni, gdzie wesele, kto wygrał w totka itd :) Chcemy wiedzieć wszystko! A jeśli Wy chcecie coś wiedzieć o nas, zaglądajcie na tę stronę.

Do zobaczenia wkrótce ...