W biezacych komentarzach zauwazylismy pewne spiecia. Jedni uspokajaja, nie pozwalaja przepraszac za brak nowych wpisow, inni z kolei domagaja sie regularnych relacji. To wszystko nie daje mi spac spokojnie po nocach. Chociaz zdjecia staramy sie umieszczac w miare regularnie, bo to latwiej niz napisac cos, co sie nadaje do opublikowania. Jak weny brak to nic sie nie poradzi.
Gwoli sprostowania. Nie pisze z przewodnikiem na kolanie, ale z glowy:)Dlatego to wszystko tyle trwa - patrz kwestnia weny i humoru.
A garnitur nie zostal przerobiony na skarpetki, wrecz przeciwnie magicznie przeistoczyl sie w garnitury dwa i razem z cala masa innych gratow zostal wczoraj wyslany w Wasze strony (paczka wazyla 18,57kg!!!!). Przy okazji, to takiej pomocnej obslugi jaka jest na poczcie w Hoi An, nigdzie, nigdy w zyciu nie widzielismy i pewnie nie spotkamy. Pani byla przemila, wynalazla nam gdzies na zapleczu olbrzumi karton, uzyczyla tasmy klejacej i jeszcze pomagala pakowac. Kto bywa na polskiej poczcie ten wie jakie tam zwyczaje panuja. Chyba trzeba by ekipe Poczty Polskiej wyslac na szkolenie do Wietnamu.
No ale skoro wszystkie garnitury, koszule, stroje i buty zostaly juz skrojone, sklejone, odebrane, zapakowane i wyslane nie mam jak sie bronic przed napisaniem kolejnego rozdzialu. A skoro czesc z wielce szanownej widowni domaga sie opisow bardziej zyciowych, a mniej opisowych, postaramy sie to wszystko jakos polaczyc.
Oto co sie z nami dzialo od wyruszenia z Hanoi.
Po spedzeniu paru milych dni w stolicy, zaliczeniu przepieknej i magicznej scenerii zatoki Ha Long, przemiescilismy sie dzieki uprzejmosci kolei wietnamskich do miejscowosci Hue. Pozwolcie wtracic mi w tym momencie mala dygresje. Mianowicie pociagi w Wietnamie, w porownaniu do indyjskich to istny luksus na kolkach. Ba, w porownaniu do PKP to tez luksus. Korzystalismy z wagonu sypialnego, gdzie w zamykanym (na drzwi, a nie na kotarke jak w Indiach) przedziale rozmieszczono cztery wygodne prycze. Kilka razy dziennie, podloga w wagonie byla zamiatana i przemywana mopem przez dzielnego pracownika kolei, a w toalecie uzupelniali papier! No tego to u nas nie ma. Byle tak dalej.
Hue to dawna stolica Wietnamu i siedziba cesarzy panujacych w tym kraju. Nazwisko ostatniego - Bao Daia pewnie kojarzy sie moim kolegom studentom z dzielna postacia profesora Kukulki. Zreszta Bao Dai to nie ostatnie skojarzenie z MSP w tej relacji.
Samo miasto, polozone niedaleko granicy przez wiele lat rozdzielajacej Wietnam Polnocny id Poludniowego bylo terenem walk i bombardowan. Glownym zabytkiem jest twierdza, zwana rowniez cytadela. Dawna siedziba cesarzy, zbudowana w stylu pekinskiego zakazanego miasta. Niestety budynki dosc mocno ucierpialy w czasie amerykanskiej wojny i z glownej czesci, tej w ktorej rezydowal cesarz niewiele pozostalo. Prowadzone sa oczywiscie prace rekonstrukcyjne, wiec mozna wierzyc, ze kiedys odtworzony zostanie charakter zakazanego miasta. Na razie pozostaje tylko wyobraznia.
Innym ciekawym zabytkiem Hue jest Pagoda Thien Mu z calym kompleksem klasztornym. Polozona troche z boku miasta, nad brzegiem Rzeki Perfumowej (wcale nie pachnie) jest zacisznym i milym miejscem. Pagoda ta stanowila niegdys centrum buddyzmu w Wietnamie. Nietypowym eksponatem - relikwia przechowywanym na terenie swiatyni jest seledynowy samochod marki Austin, ktorym mnich Thich Quang Duc pojechal do Saigonu, gdzie dokonal samospalenia wyrazajac swoj protest przeciwko przesladowaniu buddystow w Wietnamie.
Hue nie rozpieszczalo nas pod wzgledem pogody. Bylo cieplej niz w Hanoi, ale prawie ciagle padalo, co troche nas zniechecalo do lazenia po ulicach. Nie spotkalo nas tam nic szczegolnego, godnego wzmianki. Jedynie hotel w ktorym spalismy zasluguje na swoje piec minut. Otoz nasze lokum wyposazone bylo w telewizor, lodowke, lazienke z wanna i ciepla woda, taras (ze wzgledu na pogode nieistotny), fajne duze lozko i ... komputer z dostepem do internetu!!! A to wszystko za sume 12 USD za noc. Szczerze to az glupio bylo nam spac w takich wygodach. Zeby na calym swiecie byly pokoje o takim standardzie i za taka cene! Mogibysmy czesciej i wiecej pisac na stronie :) Ehh.
No ale wracajac do sedna. Podczas pobytu w Hue skorzystalismy jeszcze z wycieczki do dawnej strefy zdemilitaryzowanej - DMZ - rozciagajacej sie wzdluz granicy na 17 rownolezniku (patrz J. Kukulka "Historia Wspolczesna Stosunkow Miedzynarodowych"). Pas ziemi niczyjej, kiedys zaminowany do granic mozliwosci, dzisiaj jest pasmem zielonych pol ryzowych, ktore zastapily leje po bombach tak po polnocnej jak i poludniowej czesci kraju. W mniejscu dawnych amerykanskich punktow obserwacyjnych, dzisiaj stoja pomniki slawiace dzielnosc zolnierzy Frontu Wyzwolenia Wietnamu Pld, czyli VietCongu. Zwiedzlismy muzeum stojace w miejscu dawnej bazy amerykanskich marines Khe Sanh - tu rozegrala sie jedna z najkrwawszych bitew amerykanskiej wojny wietnamskiej, postawilismy rowniez kroki na szlaku Ho Chi Minha. Najciekawszym punktem wycieczki byly jednak tunele polozone na przygranicznych teranach eks Wietnamu Pln. W okolicy jest ich wiele, ale najbardziej znane sa te w Vinh Moc. Wydrazone w glinie dawaly schronienie przed amerykanskimi bombami calej wiosce przez szereg lat. W przeciwienstwie do tuneli Cu Chi w okolicach Saigonu, te nie zostaly poszerzone dla turystow. Mozna samemu zaglebic sie w ta podziemna trzykilometrowa platanine korytarzy i zobaczyc jak to bylo kiedys. Musze w tym momencie powiedziec, ze nie byly one kopane z mysla o osobnikach mierzacych 189cm wzrostu :)
No a pozniej bylo juz Hoi An, ale to juz temat na kolejna, bardziej rozrywkowa lekture:) Ukaze sie juz wkrotce, bo wlasnie zjawia sie moj autobus do Dalat, pedze wiec.
piątek, 29 lutego 2008
wtorek, 26 lutego 2008
Garsc wiadomosci zza siedmiu morz
Po pierwsze primo, z gory przepraszamy za opoznienie w powstawaniu wpisow i umieszczaniu zdjec. Przez ostatnie pare dni jakos nie skladalo nam sie z wizyta w kawiarence internetowej, a w pokoju o dziwo tym razem nie mamy komputera.
Po drugie primo, ta krotka wiadomosc ma nas wytlumaczyc i pomoc nam podzielic sie informacja o tym, co robimy i gdzie jestesmy. Niniejszym obiecuje takze, ze juz niedlugo znajdziecie szerszy opis tego co sie dzieje, dzialo i dziac bedzie.
A po trzecie primo, ultimo, po raz kolejny dziekujemy za wszelkie komentarze i wiadomosci. Milo jest wiedziec, ze ktos nas jeszcze pamieta i interesuje sie co sie z nami dzieje. A moze po prostu milo jest wiedziec, ze ktos ma tyle samozaparcia zeby przebrnac przez nasze teksty:)
No to do rzeczy. Od czasu Hanoi i zatoki Ha Long zdazylismy zwiedzic juz Hue, slawne ze swojej architektury i polozenia niedaleko bylej strefy zdemilitaryzowanej, bedacej eks granica pomiedzy Wietnamem Poludniowym a Polnocnym (17 rownoleznik). Wszystko widzielismy i obfotografowalismy. Stamtad przejechalismy sobie do Hoi An, gdzie aktualnie przebywamy. Oprocz przemilej, spokojnej atmosfery i czarujacych zabudowan jest tu cos, co jak magnes przyciaga turystow z calego swiata. Nie sa to pagody, pola ryzowe, czy wykwintna kuchnia (mimo, ze wszystko to tutaj rowniez mozna znalezc), ale sa to niezliczone zaklady krawieckie:)) Za garsc dolarow mozna tu sobie uszyc na miare garnitury, koszule, bluzy, spodnie, kurtki, kurteczki i inne szmateczki, a nawet i buty. No i teraz wiecie juz, czemu tak dlugo sie nie odzywamy. Wizyty u krawcow i pobranie miar zabieraja troche czasu. Ale bijemy sie w piersi, a na swoje usprawiedliwienie mozemy dodac, ze tez nie bylibyscie sie w stanie oprzec pokusie.
A teraz garsc odpowiedzi na komentarze.
Mareczku, drogi moj bracie. Widze, ze nie proznujesz i zywo udzielasz sie na forum, zadajac bardzo wnikliwe pytania. Otoz wiec, aby zaspokoic Twoja ciekawosc i poinformowac ogol mowimy co nastepuje:
- w zatoce Ha Long owszem mozna przenocowac i to w bardzo przyzwoitych warunkach na widocznych na zdjeciach lodziach. Kabiny klimatyzowane, full wypas. W pakiecie plywanie kajakami i wplaw. Ominelismy ta atrakcje nie spodziewajac sie takiej ladnej pogody. Przy nastepnej okazji, nie popelnimy tego bledu.
- czemu niespodzianka, ze zaczelismy w Hanoi? Jakbys sie zapoznal z trasa to bys wiedzial:) Zreszta, jesli pogon za komunizmem to powinnismy wlasnie zaczac od Sajgonu, a dokladnie Ho Chi Minh City, bo tak sie to miejsce zowie.
- za kogo nas maja? Ano w Indiach to w wiekszosci przypadkow za Rosjan. Tutaj roznie. W Wietnamie nie spekuluja, ale pytaja sie skad jestesmy. O dziwo nie wiedza, ze tylu ich ziomkow u nas w kraju przebywa.
- sklepy spozywcze tutaj sa, w Hanoi nawet supermarkety. Do kupienia jest wszystko, czego sie zapragnie. Byly nwet wspomniane juz wczesniej herbatki herbapolu. Jak w Indiach krolowaly zakupy typu bazar, tutaj jest dowolnosc. Z niczym nie ma problemu.
- w naszym bagazu nie ma zadnych zupek, makaronow, czy innych swinstw. No moze pare goracych kubkow jeszcze z Polski. Sami nie gotujemy, ale burzujsko stolojemy sie kilka razy dziennie w lokalach. A co:)
- za schabowym owszem troszke mysli uciekaja. No i jeszcze za krakowska sucha i polskim chlebem. Proza zycia:)
No i to by bylo na tyle. Wiecej wiadomosci wkrotce, jak odbiore garnitury od krawca:)
Po drugie primo, ta krotka wiadomosc ma nas wytlumaczyc i pomoc nam podzielic sie informacja o tym, co robimy i gdzie jestesmy. Niniejszym obiecuje takze, ze juz niedlugo znajdziecie szerszy opis tego co sie dzieje, dzialo i dziac bedzie.
A po trzecie primo, ultimo, po raz kolejny dziekujemy za wszelkie komentarze i wiadomosci. Milo jest wiedziec, ze ktos nas jeszcze pamieta i interesuje sie co sie z nami dzieje. A moze po prostu milo jest wiedziec, ze ktos ma tyle samozaparcia zeby przebrnac przez nasze teksty:)
No to do rzeczy. Od czasu Hanoi i zatoki Ha Long zdazylismy zwiedzic juz Hue, slawne ze swojej architektury i polozenia niedaleko bylej strefy zdemilitaryzowanej, bedacej eks granica pomiedzy Wietnamem Poludniowym a Polnocnym (17 rownoleznik). Wszystko widzielismy i obfotografowalismy. Stamtad przejechalismy sobie do Hoi An, gdzie aktualnie przebywamy. Oprocz przemilej, spokojnej atmosfery i czarujacych zabudowan jest tu cos, co jak magnes przyciaga turystow z calego swiata. Nie sa to pagody, pola ryzowe, czy wykwintna kuchnia (mimo, ze wszystko to tutaj rowniez mozna znalezc), ale sa to niezliczone zaklady krawieckie:)) Za garsc dolarow mozna tu sobie uszyc na miare garnitury, koszule, bluzy, spodnie, kurtki, kurteczki i inne szmateczki, a nawet i buty. No i teraz wiecie juz, czemu tak dlugo sie nie odzywamy. Wizyty u krawcow i pobranie miar zabieraja troche czasu. Ale bijemy sie w piersi, a na swoje usprawiedliwienie mozemy dodac, ze tez nie bylibyscie sie w stanie oprzec pokusie.
A teraz garsc odpowiedzi na komentarze.
Mareczku, drogi moj bracie. Widze, ze nie proznujesz i zywo udzielasz sie na forum, zadajac bardzo wnikliwe pytania. Otoz wiec, aby zaspokoic Twoja ciekawosc i poinformowac ogol mowimy co nastepuje:
- w zatoce Ha Long owszem mozna przenocowac i to w bardzo przyzwoitych warunkach na widocznych na zdjeciach lodziach. Kabiny klimatyzowane, full wypas. W pakiecie plywanie kajakami i wplaw. Ominelismy ta atrakcje nie spodziewajac sie takiej ladnej pogody. Przy nastepnej okazji, nie popelnimy tego bledu.
- czemu niespodzianka, ze zaczelismy w Hanoi? Jakbys sie zapoznal z trasa to bys wiedzial:) Zreszta, jesli pogon za komunizmem to powinnismy wlasnie zaczac od Sajgonu, a dokladnie Ho Chi Minh City, bo tak sie to miejsce zowie.
- za kogo nas maja? Ano w Indiach to w wiekszosci przypadkow za Rosjan. Tutaj roznie. W Wietnamie nie spekuluja, ale pytaja sie skad jestesmy. O dziwo nie wiedza, ze tylu ich ziomkow u nas w kraju przebywa.
- sklepy spozywcze tutaj sa, w Hanoi nawet supermarkety. Do kupienia jest wszystko, czego sie zapragnie. Byly nwet wspomniane juz wczesniej herbatki herbapolu. Jak w Indiach krolowaly zakupy typu bazar, tutaj jest dowolnosc. Z niczym nie ma problemu.
- w naszym bagazu nie ma zadnych zupek, makaronow, czy innych swinstw. No moze pare goracych kubkow jeszcze z Polski. Sami nie gotujemy, ale burzujsko stolojemy sie kilka razy dziennie w lokalach. A co:)
- za schabowym owszem troszke mysli uciekaja. No i jeszcze za krakowska sucha i polskim chlebem. Proza zycia:)
No i to by bylo na tyle. Wiecej wiadomosci wkrotce, jak odbiore garnitury od krawca:)
czwartek, 21 lutego 2008
Zatoka spadajacego smoka - Ha Long
Z Hanoi rzut beretem jest juz do jednej z glownych atrakcji turystycznych Wietnamu - zatoki Ha Long. To magiczne miejsce w pelni zasluguje na swoja slawe. Ciezko jest ubrac w slowa te widoki i wrazenia. W porcie, w miasteczku Ha Long City tlumy ludzi wsiadaja na klasyczne lodzie, by z ich pokladow podziwiac spektakl, jakim natura obdarzyla mieszkancow tego kraju. Posrod wyrastajacych z wody wzgorz, gorek i skal przsplywaja dziesiatki statkow i lodeczek. W niektorych z tych gor, znajduja sie otwarte dla zwiedzajacych ogromne jaskinie pelne fantazyjnych struktur skalnych. Calosc sprawia iscie bajkowe wrazenie. Zgodnie z legenda wszystko to powstalo, gdy smoki przybyly na pomoc mieszkancom, aby bronic ich przed chinskim najezdzca.
Wydaje nam sie, ze szkoda zajmowac Wam czas czytaniem, lepiej zobaczcie sami. Zapraszamy rowniez do naszej galerii zdjec.
A co nas czeka dalej? Z Hanoi jedziemy do dawnej stolicy kraju - Hue. Tam oprocz historycznych zabudowan, przeprowadzimy wypad na tereny dawnej strefy zdemilitaryzowanej, gdzie mozna miedzy innymi podziwiac oslawione tunele vietcongu. A co bedzie w dalszych odcinkach, dowiecie sie w stosownym momencie.
Wydaje nam sie, ze szkoda zajmowac Wam czas czytaniem, lepiej zobaczcie sami. Zapraszamy rowniez do naszej galerii zdjec.
A co nas czeka dalej? Z Hanoi jedziemy do dawnej stolicy kraju - Hue. Tam oprocz historycznych zabudowan, przeprowadzimy wypad na tereny dawnej strefy zdemilitaryzowanej, gdzie mozna miedzy innymi podziwiac oslawione tunele vietcongu. A co bedzie w dalszych odcinkach, dowiecie sie w stosownym momencie.
Good Morning Viet Nam!! - Hanoi
Stalo sie. Po miesiacu na subkontynencie indyjskim zawitalismy do na wskros azjatyckiej czesci naszego globu - Wietnamu. Kilka dni temu samolot Singapore Airlines wyladowal na lotnisku w Hanoi, a Karkoszki razem z nim, zaczynajac swa skosnooka przygode.
Na poczatek moze pare slow o oczekiwaniach, o tym czego sie spodziewalismy. Jak wiadomo Wietnam to jedna z niewielu ostalych sie na swiecie oaz komunizmu. Najbardziej zamordystyczna Kuba, po rezygnacji Fidela, dlugo juz pewnie nie pociagnie.
Spodziewalismy sie wiec wszystkiego, co sie Polakom kojarzy z realnym socjalizmem - szarych socrealistycznych budynkow, pustych sklepow, trudnosci ze wszystkim, powszechnych sierpow i mlotow, Leninow i Marksow innej masci itd, itp. Przywitalo nas jednak miasto relatywnie nowoczesne, ze sklepami pelnymi najprzerozniejszych towarow od zupek Vifon po herbatke Figura 2 Herbapolu, z dobrymi samochodami na ulicach i ogolnie wszystkim, tylko nie z tym czego sie spodziewalismy. No dobra, gwoli scislosci pelno tu czerwonych flag Wietnamskich z gwiada w srodku, portretow Ho Chi Minha i flag z sierpem i mlotem, ale na tym konczy sie powierzchowny komunizm. Uwolniona gospodarka robi swoje. Kazdy handluje czym moze, czy to wystawiajac mikroskopijne stoliczki na ulice i serwujac zupe i piwo, czy tez sprzedajac owoce lub inne dowolnie wybrane produkty. Nie widac tu biedy, zebrakow, ani ludzi spiacych na ulicach. Wietnamczycy to narod pracowity, a handlujacy socjalizm, ktory zastapil ten realny sprawia, ze kraj szybko idzie do przodu. Zapewne system dobrze sobie radzi pod ta powierzchnia, ale na pierwszy rzut oka, Wietnam i Hanoi przypomina kolejnego, szybko rozwijajacego sie azjatyckiego tygrysa. W porownaniu do Indii, to juz naprawde kolos.
Hanoi, stolica do ktorej Amerykanie nigdy nie dotarli i teraz musza wybierac sie tu na wycieczki:) Mieszkamy w sercu starego miasta. Waskie uliczki kipia zyciem i handlem. Kazda z nich wzorem sredniowiecznych przykladow specjalizuje sie w czym innym. Na jednej handluje sie slodyczami, na innej ulokowali sie kowale i rzemieslnicy dlubiacy w metalu, a tuz za rogiem az roi sie od sprzedawcow bambusow. Pomiedzy nimi wyrastaja mikro bary i jadlodalnie. Zeby jakos to zobrazowac, prosze wyobrazic sobie kilka malutkich, dzieciecych wrecz plastikowych taborecikow, podobnej wielkosci stolik i wlasciciela z koszem pelnym butelek piwa, czy tez ogromnym garem pelnym zupy pho. Ten oto przedsiebiorca, obowiazkowo z klasycznym stozkowym nakryciem glowy (tak klasycznie tu popularnym, ze az stereotypowym), przenosi caly ten kram po miescie, rozmieszczony na szalach po obu stronach draga (cos na ksztalt wagi). Znajdujac sobie odpowiedni skrawek chodnika, rozstawia swoja jadlodalnie i czeka na klientow. A klientow nie brakuje, bo z obserwacji wynika, ze Wietnamczycy uwielbiaja przekaski i zakaski, nie gardzac rowniez butelka piwa. Ulice pelne sa wiec takich kramikow, praktycznie co kilka krokow widzi sie przycupnietych na tych malutkich zydelkach osobnikow zajadajacych zupy, czy inne frykasy. A przechodzien musi lazic ulica, bo chodniki zastawione sa tymi restauracjami i setkami skuterow, ktore jak nie zapelniaja ulic, to blokuja wlasnie chodniki.
Bo ulice Hanoi pelne sa skuterow. Podobno na cztery miliony mieszkancow przypada dwa miliony tych pojazdow. Dwukolowki to podstawowy srodek transportu. Powszechnym procederem jest udostepnianie innym, za stosowna oplata, wolnego miejsca z tylu kierowcy i w ten sposob, majac jedynie skuterek, mozna stac sie taksowkarzem. Sztuka manewrowania miedzy pojazdami podczas przechodzenia z jednej strony jezdni na druga jest zapewne nielatwa dla pierwszego lepszego turysty i moze przyprawic o bol glowy, ale dla nas po indyjskiej szkole przetrwania, ruch drogowy w Hanoi to ostoja spokoju. Wystarczy przechodzic powoli, a motocykle i samochody same Cie omina.
Niezapomnianym elementem krajobrazu sa domy. Charakterystyczna ich cecha jest to, ze sa cieniutkie, ale wysokie i dlugie. Wyobrazcie sobie budynki szerokie na trzy metry, wysokie na piec pieter i dlugie na kilkadziesiat metrow w glab. Czesto od strony ulicy znajduje sie jakis zaklad, sklep, czy inne przedsiebiorstwo, a dalej w glebi sa pomieszczenia rodzinne. Tak wlasnie wygladaja zabudowania stolicy Wietnamu, a takze okolic. Surrealistycznie wygladaja te cieniuskie klocuszki stojace na wolnym polu, gdzie wydawaloby sie moznaby sie pokusic o zbudowanie domu w naszym rozumieniu tego slowa.
W Hanoi, jak przystalo na prawie tysiacletnia stolice panstwa jest tez duzo zabudowan sprzed wiekow, jak wspaniala Swiatynia Literatury poswiecona Konfucjuszowi. Zostala ona oszczedzona przez francuskich kolonizatorow, czego niestety nie uniknely inne stare pagody. Jak przystalo na stolice Panstwa socjalistycznego nie brakuje tu tez zabudowan zwiazanych z samym systemem, z mauzoleum Wujka Ho na czele. Szara bryla gmachu nijak ma sie do orientalizmu, a architekci postarali sie zeby zaden inny bydynek nie zaklocal krajobrazu projektujac przed mauzoleum ogromny plac. W srodku znajduja sie zabalsamowane zwloki Ho Chi Minha, ktoremu "hold" oddaja codziennie tysiace Wietnamczykow i turystow. Wujaszka zlozono tam pod sierpem i mlotem, wbrew jego ostatniemu zyczeniu. Partia stwierdzila, ze nie ma co wodza kremowac i rozsypywac jego prochow w roznych miejscach kraju i lepiej bedzie przy pomocy braci z ZSRR zakonserwowac Ho dla przyszlych pokolen. Amerykanie moga sie dzisiaj z bliska przyjrzec temu, kto dal im lupnia.
Oprocz tego wszystkiego i wielu innych rzeczy, ciekawym miejscem godnym odwiedzenia jest muzeum etnograficzne, a szczegolnie zbudowane przez mieszkancow odleglych miejsc kraju, ludowe, plemienne domy i grobowce. Tereny te szczegolnie upodobaly sobie mlode pary wybierajac sie tam na sesje fotograficzne. Przyznac trzeba, ze pomysl jest ciekawy.
Ogolnie rzecz biorac, Wietnam bardzo pozytywnie nas zaskoczyl. Jest tu czysciej, przystepniej i nowoczesniej niz w Indiach. Nie ma sladu tego calego brudu, a ruch drogowy jest tu duzo bardziej przewidywalny. Pyszne jedzenie dostepne jest na kazdym kroku, doslownie i w przenosni. To wszystko i wiele, wiele innych rzeczy sprawia, ze cieszymy sie na dalsza czesc tej azjatyckiej przygody.
P.S
Przepraszamy za zwloke w publikacji, ale Wielki Brat mimo swojej powierzchownej lagodnosci, chyba jakos jednak wplywa na tutejsze lacza internetowe. Mamy problemy z dostepem do naszego bloga, tzn. nie mozemy go sobie wyswietlic. Skoro jednak to czytacie to znaczy, ze dajemy rade i Polak potrafi:)
Na poczatek moze pare slow o oczekiwaniach, o tym czego sie spodziewalismy. Jak wiadomo Wietnam to jedna z niewielu ostalych sie na swiecie oaz komunizmu. Najbardziej zamordystyczna Kuba, po rezygnacji Fidela, dlugo juz pewnie nie pociagnie.
Spodziewalismy sie wiec wszystkiego, co sie Polakom kojarzy z realnym socjalizmem - szarych socrealistycznych budynkow, pustych sklepow, trudnosci ze wszystkim, powszechnych sierpow i mlotow, Leninow i Marksow innej masci itd, itp. Przywitalo nas jednak miasto relatywnie nowoczesne, ze sklepami pelnymi najprzerozniejszych towarow od zupek Vifon po herbatke Figura 2 Herbapolu, z dobrymi samochodami na ulicach i ogolnie wszystkim, tylko nie z tym czego sie spodziewalismy. No dobra, gwoli scislosci pelno tu czerwonych flag Wietnamskich z gwiada w srodku, portretow Ho Chi Minha i flag z sierpem i mlotem, ale na tym konczy sie powierzchowny komunizm. Uwolniona gospodarka robi swoje. Kazdy handluje czym moze, czy to wystawiajac mikroskopijne stoliczki na ulice i serwujac zupe i piwo, czy tez sprzedajac owoce lub inne dowolnie wybrane produkty. Nie widac tu biedy, zebrakow, ani ludzi spiacych na ulicach. Wietnamczycy to narod pracowity, a handlujacy socjalizm, ktory zastapil ten realny sprawia, ze kraj szybko idzie do przodu. Zapewne system dobrze sobie radzi pod ta powierzchnia, ale na pierwszy rzut oka, Wietnam i Hanoi przypomina kolejnego, szybko rozwijajacego sie azjatyckiego tygrysa. W porownaniu do Indii, to juz naprawde kolos.
Hanoi, stolica do ktorej Amerykanie nigdy nie dotarli i teraz musza wybierac sie tu na wycieczki:) Mieszkamy w sercu starego miasta. Waskie uliczki kipia zyciem i handlem. Kazda z nich wzorem sredniowiecznych przykladow specjalizuje sie w czym innym. Na jednej handluje sie slodyczami, na innej ulokowali sie kowale i rzemieslnicy dlubiacy w metalu, a tuz za rogiem az roi sie od sprzedawcow bambusow. Pomiedzy nimi wyrastaja mikro bary i jadlodalnie. Zeby jakos to zobrazowac, prosze wyobrazic sobie kilka malutkich, dzieciecych wrecz plastikowych taborecikow, podobnej wielkosci stolik i wlasciciela z koszem pelnym butelek piwa, czy tez ogromnym garem pelnym zupy pho. Ten oto przedsiebiorca, obowiazkowo z klasycznym stozkowym nakryciem glowy (tak klasycznie tu popularnym, ze az stereotypowym), przenosi caly ten kram po miescie, rozmieszczony na szalach po obu stronach draga (cos na ksztalt wagi). Znajdujac sobie odpowiedni skrawek chodnika, rozstawia swoja jadlodalnie i czeka na klientow. A klientow nie brakuje, bo z obserwacji wynika, ze Wietnamczycy uwielbiaja przekaski i zakaski, nie gardzac rowniez butelka piwa. Ulice pelne sa wiec takich kramikow, praktycznie co kilka krokow widzi sie przycupnietych na tych malutkich zydelkach osobnikow zajadajacych zupy, czy inne frykasy. A przechodzien musi lazic ulica, bo chodniki zastawione sa tymi restauracjami i setkami skuterow, ktore jak nie zapelniaja ulic, to blokuja wlasnie chodniki.
Bo ulice Hanoi pelne sa skuterow. Podobno na cztery miliony mieszkancow przypada dwa miliony tych pojazdow. Dwukolowki to podstawowy srodek transportu. Powszechnym procederem jest udostepnianie innym, za stosowna oplata, wolnego miejsca z tylu kierowcy i w ten sposob, majac jedynie skuterek, mozna stac sie taksowkarzem. Sztuka manewrowania miedzy pojazdami podczas przechodzenia z jednej strony jezdni na druga jest zapewne nielatwa dla pierwszego lepszego turysty i moze przyprawic o bol glowy, ale dla nas po indyjskiej szkole przetrwania, ruch drogowy w Hanoi to ostoja spokoju. Wystarczy przechodzic powoli, a motocykle i samochody same Cie omina.
Niezapomnianym elementem krajobrazu sa domy. Charakterystyczna ich cecha jest to, ze sa cieniutkie, ale wysokie i dlugie. Wyobrazcie sobie budynki szerokie na trzy metry, wysokie na piec pieter i dlugie na kilkadziesiat metrow w glab. Czesto od strony ulicy znajduje sie jakis zaklad, sklep, czy inne przedsiebiorstwo, a dalej w glebi sa pomieszczenia rodzinne. Tak wlasnie wygladaja zabudowania stolicy Wietnamu, a takze okolic. Surrealistycznie wygladaja te cieniuskie klocuszki stojace na wolnym polu, gdzie wydawaloby sie moznaby sie pokusic o zbudowanie domu w naszym rozumieniu tego slowa.
W Hanoi, jak przystalo na prawie tysiacletnia stolice panstwa jest tez duzo zabudowan sprzed wiekow, jak wspaniala Swiatynia Literatury poswiecona Konfucjuszowi. Zostala ona oszczedzona przez francuskich kolonizatorow, czego niestety nie uniknely inne stare pagody. Jak przystalo na stolice Panstwa socjalistycznego nie brakuje tu tez zabudowan zwiazanych z samym systemem, z mauzoleum Wujka Ho na czele. Szara bryla gmachu nijak ma sie do orientalizmu, a architekci postarali sie zeby zaden inny bydynek nie zaklocal krajobrazu projektujac przed mauzoleum ogromny plac. W srodku znajduja sie zabalsamowane zwloki Ho Chi Minha, ktoremu "hold" oddaja codziennie tysiace Wietnamczykow i turystow. Wujaszka zlozono tam pod sierpem i mlotem, wbrew jego ostatniemu zyczeniu. Partia stwierdzila, ze nie ma co wodza kremowac i rozsypywac jego prochow w roznych miejscach kraju i lepiej bedzie przy pomocy braci z ZSRR zakonserwowac Ho dla przyszlych pokolen. Amerykanie moga sie dzisiaj z bliska przyjrzec temu, kto dal im lupnia.
Oprocz tego wszystkiego i wielu innych rzeczy, ciekawym miejscem godnym odwiedzenia jest muzeum etnograficzne, a szczegolnie zbudowane przez mieszkancow odleglych miejsc kraju, ludowe, plemienne domy i grobowce. Tereny te szczegolnie upodobaly sobie mlode pary wybierajac sie tam na sesje fotograficzne. Przyznac trzeba, ze pomysl jest ciekawy.
Ogolnie rzecz biorac, Wietnam bardzo pozytywnie nas zaskoczyl. Jest tu czysciej, przystepniej i nowoczesniej niz w Indiach. Nie ma sladu tego calego brudu, a ruch drogowy jest tu duzo bardziej przewidywalny. Pyszne jedzenie dostepne jest na kazdym kroku, doslownie i w przenosni. To wszystko i wiele, wiele innych rzeczy sprawia, ze cieszymy sie na dalsza czesc tej azjatyckiej przygody.
P.S
Przepraszamy za zwloke w publikacji, ale Wielki Brat mimo swojej powierzchownej lagodnosci, chyba jakos jednak wplywa na tutejsze lacza internetowe. Mamy problemy z dostepem do naszego bloga, tzn. nie mozemy go sobie wyswietlic. Skoro jednak to czytacie to znaczy, ze dajemy rade i Polak potrafi:)
niedziela, 17 lutego 2008
Goa, czyli plaze i nie tylko
Goa, Goa, Goa, niby jeden ze stanow Indiii, ale jakby nie indyjski. Wiekszosci zapewne kojarzy sie tylko z bezczynnym wylegiwaniem sie na plazy, w cieniu lisci palm kokosowych. I nie ma sie co z tym wyobrazeniem klocic. Wybrzeze stanu Goa pelne jest plaz i zatoczek, gdzie kazdy znajdzie cos dla siebie. Sa miejsca ekskluzywne, pelne hoteli w tradycyjnym rozumieniu, gdzie przyjezdzaja zorganizowane wycieczki z Europy. Sa miejsca bardziej odludne, gdzie mozna w spokoju kontemplowac szum morza i palm. Sa i takie jak Arambol, ktore nascie lat temu upodobali sobie hippisi i ludzie chcacy sie osiedlic w raju, w tanim raju. Arambol Beach byl wlasnie takim miejscem. Hippisowska enklawa, gdzie mogli w spokoju zyc sobie w milym klimacie nie niepokojeni przez zadne wladze. Dzisiaj troche to sie zmienilo, miasteczko sie rozroslo i otworzylo na "normalnych" turystow, ale caly czas czuc tam ten klimat. Co chwila spotyka sie starszawe juz dzieci kwiaty i ich mlodszych odpowiednikow z dreadami na glowie. Przez ostatni tydzien mozna bylo spotkac i nas. Do dzisiaj nie jest to do konca skomercjalizowane miejsce, nie liczac niezwykle licznych straganow z najrozniejszymi ciuchami i calej hordy przybyszow z Rosji. (na straganie co chwila slychac, rowniez w naszym kierunku - pasmatri, krasnyj price i sto rupi, sto rupi!!) Mieszkac mozna tu w ladnym kolorowym domku w kolonialnym stylu, ale i w zbudowanej z palmowych plyt, plazowej chatce bez toalety i prysznica, gdzie cena noclegu nie przekracza 10 zlotych za noc. Do wyboru do koloru.
My mieszkalismy sobie w podobnej chatce, tylko ze z lazienka i prysznicem, tuz przy samym morzu, przy skalach. Zasypialismy i budzilismy sie z nieustannym szumem morza w glowie i z widokiem na fale. Nie ukrywamy, bylo milo i troche sie polenilismy. Po przeprawie z prawdziwymi Indiami zachcialo nam sie troche relaksu.
Ale i tu nie porzucilismy naszych obserwacyjnych obowiazkow i nie wygrzewalismy sie non stop na plazy. Bo Goa to nie tylko plaze. Warto pamietac, ze ten stan do 1961 roku nalezal do Portugalii i te wplywy caly czas mocno sa widoczne. Aby je poznac trzeba sie chociaz odrobine oddalic od plaz i na przyklad wypozyczonym skuterem pojezdzic po okolicznych wioskach. Mniej tu swiatyn hinduskich, chociaz oczywiscie sie zdarzaja. Wiecej za to kosciolow i kapliczek w charakterystycznym iberyjskim stylu, co swiadczy o tym, ze Portugalczycy mieli wiekszy misyjny zapal niz "angielscy heretycy". Pelno jest charakterystycznych domow pomalowanych na jasnozolte czy niebieskie barwy. Miejscowe drogi przebiegaja przez wsie, wzdluz rzek i przez palmowe gaje czy ryzowe pola. Im dalej od od plaz tym zielen staje sie intensywniejsza, a tereny mniej turystyczne. Warto wiec ruszyc sie na troche z piasku i morza, wziac skuter i zobaczyc prawdziwe Goa, odwiedzic miejskie targi, porozmawiac z ludzmi.
Jest jeszcze jedna rzecz, ktora odroznia Goa od reszty Indii. W restauracji, na prosbe o wegetarianskiego burgera dostalem odpowiedz, ze takiego niestety nie maja, ale wolowy owszem. Tak, tak w Goa jedza wolowine i steki sa dostepne praktycznie w kazdej knajpce. Coz, katolicyzm to nie hinduizm.
Tak konczymy nasza podroz po Indiach. Troche zobaczylismy, jeszcze wiecej zostalo na inny raz. Ruszamy w dalsza podroz do Azji - kierunek Hanoi, Wietnam. Chwilowo zegnamy cieple klimaty i wyjmujemy polary z plecakow. Znowu bedzie zimno... 15 stopni:)
Pozdrawiamy.
piątek, 15 lutego 2008
Kamera...AKCJA!!!
Kto nie slyszal o indyjskiej fabryce snow - Bollywoodzie? Chyba wiekszosc kiedys, jakos sie spotkala ze specyfika tego badz co badz odrebnego gatunku filmowego. Przeciez nawet w Polsce mozna bylo ogladac takie hity jak chocby "Czasem Slonce, Czasem Deszcz". Kto widzial ten wie, ze Bollywood to przepych, muzyka, taniec, kolorowe stroje i trwajaca trzy godziny historia milosna. Sa jeszcze super bollywodzkie filmy akcji, ale to trzeba zobaczyc, opisac sie nie da:) Jednak to co dociera do Polski i Europy to swoiste creme de la creme tutejszych filmow. Bo w Bombaju produkuje sie okolo 900 filmow rocznie! Ile w Polsce? Pozostawiamy to pytanie bez odpowiedzi. Bollywood to instytucja, chyba najwiekszy biznes Indii, a gwiazdy filmow, jak wspomniani juz wczesniej Shah Rukh Khan, czy Amitabh Bachchan, nie dosc ze wszechobecni na billboardach, w telewizyjnych reklamach i generalnie wszedzie, to podobno jeszcze ich gaza pochlania nawet 50 procent kosztow produkcji filmu. W tym, ze twarze tych dwoch panow zewszad osaczaja mieszkancow i odwiedzajacych Indie nie ma przesady. Patrza na nas zachwalajac garnitury, okulary, napoje, samochody, czy jakis szczytny cel. SRK spogladal na nas nawet z paczki ciastek. No i oczywiscie przskakujac po kanalach miejscowych telewizji na pewno trafimy na film z udzialem ktoregos z nich.
Bedac w Bombaju pomyslelismy sobie wiec, ze fajnie byloby odwiedzic tutejsze studia filmowe, przyjrzec sie z bliska jak powstaje taka ilosc produkcji. Niestety zwiedzac studiow nie mozna, a jesli juz to za horendalna sume 100 USD od osoby. Jak wiec przyjezdny bialy czlowiek moze sie zblizyc do tego swiata? Moze zatrudnic sie jako statysta w filmie i zamiast placic takie kosmiczne sumy za zwiedzanie jeszcze na tym zarobic? Ale jak? Okazuje sie, ze nic prostszego. Wystarczy przejsc sie wieczorem po glownej ulicy Colaby i byc ... bialym. Tylko tyle i az tyle. Studia bowiem maja zapotrzebowanie na biale twarze, aby dodac swoim produkcjom troche miedzynarodowego smaczku. I dlatego po Colabie bardzo czesto buszuja pracownicy agencji castingowych i wylapuja chetnych do zrobienia kariery. Tak tez bylo i z nami...
Pobudka przed godzina 6.00 rano. O 6.30 ma sie po nas zjawic czlowiek i zabrac nas na plan. Zjawia sie. Zabiera nas i po drodze jeszcze kilku innych "bialasow" - sa chlopaki z Kanady, Australii, Nowej Zelandii, jest Francuzka, Meksykanka no i my reprezentanci Rzeczypospolitej Polskiej. Kawalkada samochodow z nami w srodku mknie bez baczenia na sygnalizacje swietlna przez budzace sie do zycia ulice Bombaju. Wlasciwie to tylko my mkniemy, bo reszta podaza taksowkami, tymi wlasnie piecdziesiecioletnimi, czy tez wzorowanymi na takie, automobilami. Po jakichs 40 minutach szalenczej jazdy docieramy na miejsce. Niestety nie sa to studua filmowe, ale odgrodzony od swiata luksusowy kompleks hotelowy. Tutaj zaczyna sie nasza kariera filmowa. Na poczatek mamy wybrac sobie stroje. Panowie dostaja do wyboru garnitury, a Panie niby wieczorowe stroje. Krecic bedziemy scene bankietu w hotelu. Po wyprasowaniu koszul, marynarek i spodni wygladamy ... "imponujaco", chociaz nie powiedzialbym, ze jak zachodni biznesmeni :) Zwlaszcza, ze nie bylo dla nas butow, wiec do garnituru jak ulal pasowaly moje sandaly. "Najlepiej" wyglada Kanadyjczyk w super zielonym gajerze i zielonej koszuli :) Dla Ewelinki znalazla sie w koncu jakas polyskujaca bluzka i nacierajace stopy klapki. Make-upu nam juz niestety poskapili. I do roboty. A robilismy generalnie za tlo, tzn. umiedzynarodowialismy tlo i scenerie:) W jednej scenie przechadzalismy sie tu, w innej tam, a jeszcze w innej po prostu stalismy z lipnymi drinkami i rozmawialismy na niby. Ale mielismy tez jedna swoja scene, scene, jakby to okjreslic, smiechu. A polegalo to na tym, ze stalismy we dwoje z Ewelinka oraz mala grupka Hindusow i mielismy cos tam dyskutowac i smiac sie. Kamera tuz przed nami, mikrofon nad glowa i akcja! Jako profesjonalisci uwinelismy sie za pierwszym podejsciem. Rezyser byl zadowolony, ale pewnie i tak nas wytna:)
Pozniej udawalismy jeszcze zachodnich dziennikarzy z mikrofonami - ja bylem z BBC:), a na koniec przebrali mnie w stroj kucharza, z czapka i calym outfitem. Usadowili mnie przy knajpianym stoliku, ze niby mamy sobie rozmawiac - tak w zaufanym gronie kucharzy:) . Ale po co kucharze mieliby siedziec we wlasnej knajpie, wsrod gosci, przy stoliku? Jako tlo?? Rezyser chyba doszedl do podobnego wniosku, bo zdecydowal, ze jednak obejdzie sie bez szefow kuchni:). Ewelinka zalapala sie do sceny jako gosc.
I tak w sumie caly dzien, bo skonczylismy o 18.00 z przerwami na sniadanie i lunch. Zarobilismy zawrotna sume 500 rupii na glowe, czyli po ok 30 zlotych za dzien pracy :)
No a jesli ktos by sie interesowal sie co to za film i gdzie nas wypatrywac. To rozgladajcie sie, czy do kina obok Was nie wchodzi wlasnie "CHAMKU" - polityczny thriller w rezyserii Kabeer Kaushika, z obsada: Bobby Deol, Priyanka Chopra, Ritesh Irfaan Khan oraz Ewelina i Michal Karkoszka.
Bedac w Bombaju pomyslelismy sobie wiec, ze fajnie byloby odwiedzic tutejsze studia filmowe, przyjrzec sie z bliska jak powstaje taka ilosc produkcji. Niestety zwiedzac studiow nie mozna, a jesli juz to za horendalna sume 100 USD od osoby. Jak wiec przyjezdny bialy czlowiek moze sie zblizyc do tego swiata? Moze zatrudnic sie jako statysta w filmie i zamiast placic takie kosmiczne sumy za zwiedzanie jeszcze na tym zarobic? Ale jak? Okazuje sie, ze nic prostszego. Wystarczy przejsc sie wieczorem po glownej ulicy Colaby i byc ... bialym. Tylko tyle i az tyle. Studia bowiem maja zapotrzebowanie na biale twarze, aby dodac swoim produkcjom troche miedzynarodowego smaczku. I dlatego po Colabie bardzo czesto buszuja pracownicy agencji castingowych i wylapuja chetnych do zrobienia kariery. Tak tez bylo i z nami...
Pobudka przed godzina 6.00 rano. O 6.30 ma sie po nas zjawic czlowiek i zabrac nas na plan. Zjawia sie. Zabiera nas i po drodze jeszcze kilku innych "bialasow" - sa chlopaki z Kanady, Australii, Nowej Zelandii, jest Francuzka, Meksykanka no i my reprezentanci Rzeczypospolitej Polskiej. Kawalkada samochodow z nami w srodku mknie bez baczenia na sygnalizacje swietlna przez budzace sie do zycia ulice Bombaju. Wlasciwie to tylko my mkniemy, bo reszta podaza taksowkami, tymi wlasnie piecdziesiecioletnimi, czy tez wzorowanymi na takie, automobilami. Po jakichs 40 minutach szalenczej jazdy docieramy na miejsce. Niestety nie sa to studua filmowe, ale odgrodzony od swiata luksusowy kompleks hotelowy. Tutaj zaczyna sie nasza kariera filmowa. Na poczatek mamy wybrac sobie stroje. Panowie dostaja do wyboru garnitury, a Panie niby wieczorowe stroje. Krecic bedziemy scene bankietu w hotelu. Po wyprasowaniu koszul, marynarek i spodni wygladamy ... "imponujaco", chociaz nie powiedzialbym, ze jak zachodni biznesmeni :) Zwlaszcza, ze nie bylo dla nas butow, wiec do garnituru jak ulal pasowaly moje sandaly. "Najlepiej" wyglada Kanadyjczyk w super zielonym gajerze i zielonej koszuli :) Dla Ewelinki znalazla sie w koncu jakas polyskujaca bluzka i nacierajace stopy klapki. Make-upu nam juz niestety poskapili. I do roboty. A robilismy generalnie za tlo, tzn. umiedzynarodowialismy tlo i scenerie:) W jednej scenie przechadzalismy sie tu, w innej tam, a jeszcze w innej po prostu stalismy z lipnymi drinkami i rozmawialismy na niby. Ale mielismy tez jedna swoja scene, scene, jakby to okjreslic, smiechu. A polegalo to na tym, ze stalismy we dwoje z Ewelinka oraz mala grupka Hindusow i mielismy cos tam dyskutowac i smiac sie. Kamera tuz przed nami, mikrofon nad glowa i akcja! Jako profesjonalisci uwinelismy sie za pierwszym podejsciem. Rezyser byl zadowolony, ale pewnie i tak nas wytna:)
Pozniej udawalismy jeszcze zachodnich dziennikarzy z mikrofonami - ja bylem z BBC:), a na koniec przebrali mnie w stroj kucharza, z czapka i calym outfitem. Usadowili mnie przy knajpianym stoliku, ze niby mamy sobie rozmawiac - tak w zaufanym gronie kucharzy:) . Ale po co kucharze mieliby siedziec we wlasnej knajpie, wsrod gosci, przy stoliku? Jako tlo?? Rezyser chyba doszedl do podobnego wniosku, bo zdecydowal, ze jednak obejdzie sie bez szefow kuchni:). Ewelinka zalapala sie do sceny jako gosc.
I tak w sumie caly dzien, bo skonczylismy o 18.00 z przerwami na sniadanie i lunch. Zarobilismy zawrotna sume 500 rupii na glowe, czyli po ok 30 zlotych za dzien pracy :)
No a jesli ktos by sie interesowal sie co to za film i gdzie nas wypatrywac. To rozgladajcie sie, czy do kina obok Was nie wchodzi wlasnie "CHAMKU" - polityczny thriller w rezyserii Kabeer Kaushika, z obsada: Bobby Deol, Priyanka Chopra, Ritesh Irfaan Khan oraz Ewelina i Michal Karkoszka.
wtorek, 12 lutego 2008
Bombaj - pare slow jeszcze
Skoro obiecalismy jeszcze wrocic do tematu tego miasta to obietnicy dotrzymujemy.
Jeszcze raz musimy podkreslic, ze Bombaj zadziwil nas swoja europejskoscia. To miasto pelne czarno zoltych taksowek - samochodow z lat piecdziesiatych (tutejsza wersja Fiata) naprawde jest tak malo "indyjskie", ze az niewiarygodne. Czy 17 milionow Hindusow nie ma na to zadnego wplywu? W Bombaju dzieje sie wiele rzeczy, ktore nie maja miejsca nigdzie indziej w Indiach. Na przyklad w poblizu dzielnicy Colaba, gdzie mieszkalismy, odbywal sie festiwal sztuki Kala Ghoda. W poblizu wspominanych juz przez nas budynkow kolonialnych rozlokowali sie artysci prezentujac najrozniejsze prace. Wsrod najrozmaitszych "dziel sztuki" najwieksze wziecie mial ni mniej ni wiecej tylko ... wlochaty samochod. I to wlochaty doslownie, tak w srodku jak i na zewnatrz. Jak informowala stojaca przy futrzanym automobilu tabliczka, siersc podczas garazowania sama rosla. To mozliwe jest chyba tylko w Indiach. :)
Ale mimo wszystko Bombaj to nie tylko piekne kolonialne zabudowania, artystyczne wydarzenia, plaza, czy nocne zycie. Kopiac glebiej i wychylajac nosa poza scisle centrum, takze w Bombaju znajdziemy slady prawdziwej indyjskosci. Nie wspominamy tu teraz o najwiekszych w Indiach slamsach i biedzie, ktora krzyzuje sie tu z najbogatszymi mieszkancami kraju. Taka oaza indyjskiego trybu zycia jest najwieksza "pralnia" miasta - Dhobi Ghat. Podobno jesli ktos oddaje swoje rzeczy do prania w Bombaju, to prawdopodobienstwo, ze trafia one wlasnie tutaj jest calkiem spore. Mozna wtedy juz w pachnacych, czystych spodniach udac sie ich sladem do tego miejsca. Bo Dhobi Ghat to zjawisko samo w sobie, tak socjologiczne jak i kulturowe. "Dhobi" tradycyjnie oznacza pracza - osobe z niskiej kasty, ktora odbierze od ciebie pranie, wypierze je, wysuszy i odstawi pod drzwi twojego domu. Dwa lata temu ogladalismy na przegladzie filmow etnograficznych dokument na temat tego miejsca. Nie spodziewalismy sie, ze wkrotce osobiscie bedziemy mogli przyjrzec sie pracy tych ludzi z bliska. A Dhobi Ghat powinien znalezc sie w planie kazdego odwiedzajacego Bombaj. Miesci sie tuz obok torow kolejowych, przy stacji Mahalaxmi, dlatego rytmiczne uderzenia pioracych przeplataja sie z dzwiekiem przejezdzajacych obok pociagow. Pranie, posegregowane na kolory, suszy sie tuz przy torach i ciagnie az po horyzont. Co ciekawe, pracze odbieraja od klientow cale worki z brudnymi rzeczami, pozniej segreguja je wedlug kolorow i piora. Nastepnie kazda rzecz suszy sie oddzielnie, wsrod setek podobnych, a nie wsrod nalezacych do tego samego wlasciciela. Niesamowite jest to, ze na koniec dnia pod drzwiami klienta laduje worek z czystymi, uprasowanymi ciuszkami, czy przescieradlami i co wazniejsze z jego ciuszkami. Kazdy dhobi ma swoj system. Przyczepiaja do kazdej rzeczy znaczek, kolor odpowiadajacy danemu wlascicielowi, dzieki czemu pozniejsza segregacja idzie im bardzo sprawnie. I w zasadzie nigdy sie nie myla. Taka nauka wyssana z mlekiem matki, przekazywana z ojca na syna, z jednego pracza, na drugiego. Prawdziwa sztuka.
Oprocz tego w Mumbaju jest jeszcze wiele ciekawych miejsc godnych odwiedzenia. Spokojne chwile spedzilismy w dawnym domu Mahatmy Ghandiego, mieszczacym obecnie muzeum jemu poswiecone. Pelne jest zdjec, ksiazek, przemowien, czy odrecznych listow jak ten wyslany do Adolfa Hitlera w lipcu 1939 roku, nawalujacy do pokoju. W muzeum zachowal sie dawny pokoj "Ojca Narodu" wraz z niewieloma nalezacymi do niego "ziemskimi" przedmiotami.
Jednak wiekszosci zwyklych Hindusow Bombaj nie kojarzy sie z pobrytyjska architektura kolonialna, Dhobi Ghatem czy miejscem zamieszkania Ghandiego. Dla nich jest to miasto, gdzie mieszkaja i pracuja Shah Rukh Khan, Aishwarya Rai czy Amitabh Bachchan - krolowie i krolowe indyjskiego przemyslu filmowego - Bollywood.... ale to juz jest material na inny tekst.
P.S. Przypominamy niektorym, ze po prawej stronie znajduje sie link do naszej galerii zdjec. Znajdziecie tam troche wiecej fotografii niz trafia na bloga. Ale i tak wiecej przed Wami ukrywamy :) Pozdrawiamy.
Jeszcze raz musimy podkreslic, ze Bombaj zadziwil nas swoja europejskoscia. To miasto pelne czarno zoltych taksowek - samochodow z lat piecdziesiatych (tutejsza wersja Fiata) naprawde jest tak malo "indyjskie", ze az niewiarygodne. Czy 17 milionow Hindusow nie ma na to zadnego wplywu? W Bombaju dzieje sie wiele rzeczy, ktore nie maja miejsca nigdzie indziej w Indiach. Na przyklad w poblizu dzielnicy Colaba, gdzie mieszkalismy, odbywal sie festiwal sztuki Kala Ghoda. W poblizu wspominanych juz przez nas budynkow kolonialnych rozlokowali sie artysci prezentujac najrozniejsze prace. Wsrod najrozmaitszych "dziel sztuki" najwieksze wziecie mial ni mniej ni wiecej tylko ... wlochaty samochod. I to wlochaty doslownie, tak w srodku jak i na zewnatrz. Jak informowala stojaca przy futrzanym automobilu tabliczka, siersc podczas garazowania sama rosla. To mozliwe jest chyba tylko w Indiach. :)
Ale mimo wszystko Bombaj to nie tylko piekne kolonialne zabudowania, artystyczne wydarzenia, plaza, czy nocne zycie. Kopiac glebiej i wychylajac nosa poza scisle centrum, takze w Bombaju znajdziemy slady prawdziwej indyjskosci. Nie wspominamy tu teraz o najwiekszych w Indiach slamsach i biedzie, ktora krzyzuje sie tu z najbogatszymi mieszkancami kraju. Taka oaza indyjskiego trybu zycia jest najwieksza "pralnia" miasta - Dhobi Ghat. Podobno jesli ktos oddaje swoje rzeczy do prania w Bombaju, to prawdopodobienstwo, ze trafia one wlasnie tutaj jest calkiem spore. Mozna wtedy juz w pachnacych, czystych spodniach udac sie ich sladem do tego miejsca. Bo Dhobi Ghat to zjawisko samo w sobie, tak socjologiczne jak i kulturowe. "Dhobi" tradycyjnie oznacza pracza - osobe z niskiej kasty, ktora odbierze od ciebie pranie, wypierze je, wysuszy i odstawi pod drzwi twojego domu. Dwa lata temu ogladalismy na przegladzie filmow etnograficznych dokument na temat tego miejsca. Nie spodziewalismy sie, ze wkrotce osobiscie bedziemy mogli przyjrzec sie pracy tych ludzi z bliska. A Dhobi Ghat powinien znalezc sie w planie kazdego odwiedzajacego Bombaj. Miesci sie tuz obok torow kolejowych, przy stacji Mahalaxmi, dlatego rytmiczne uderzenia pioracych przeplataja sie z dzwiekiem przejezdzajacych obok pociagow. Pranie, posegregowane na kolory, suszy sie tuz przy torach i ciagnie az po horyzont. Co ciekawe, pracze odbieraja od klientow cale worki z brudnymi rzeczami, pozniej segreguja je wedlug kolorow i piora. Nastepnie kazda rzecz suszy sie oddzielnie, wsrod setek podobnych, a nie wsrod nalezacych do tego samego wlasciciela. Niesamowite jest to, ze na koniec dnia pod drzwiami klienta laduje worek z czystymi, uprasowanymi ciuszkami, czy przescieradlami i co wazniejsze z jego ciuszkami. Kazdy dhobi ma swoj system. Przyczepiaja do kazdej rzeczy znaczek, kolor odpowiadajacy danemu wlascicielowi, dzieki czemu pozniejsza segregacja idzie im bardzo sprawnie. I w zasadzie nigdy sie nie myla. Taka nauka wyssana z mlekiem matki, przekazywana z ojca na syna, z jednego pracza, na drugiego. Prawdziwa sztuka.
Oprocz tego w Mumbaju jest jeszcze wiele ciekawych miejsc godnych odwiedzenia. Spokojne chwile spedzilismy w dawnym domu Mahatmy Ghandiego, mieszczacym obecnie muzeum jemu poswiecone. Pelne jest zdjec, ksiazek, przemowien, czy odrecznych listow jak ten wyslany do Adolfa Hitlera w lipcu 1939 roku, nawalujacy do pokoju. W muzeum zachowal sie dawny pokoj "Ojca Narodu" wraz z niewieloma nalezacymi do niego "ziemskimi" przedmiotami.
Jednak wiekszosci zwyklych Hindusow Bombaj nie kojarzy sie z pobrytyjska architektura kolonialna, Dhobi Ghatem czy miejscem zamieszkania Ghandiego. Dla nich jest to miasto, gdzie mieszkaja i pracuja Shah Rukh Khan, Aishwarya Rai czy Amitabh Bachchan - krolowie i krolowe indyjskiego przemyslu filmowego - Bollywood.... ale to juz jest material na inny tekst.
P.S. Przypominamy niektorym, ze po prawej stronie znajduje sie link do naszej galerii zdjec. Znajdziecie tam troche wiecej fotografii niz trafia na bloga. Ale i tak wiecej przed Wami ukrywamy :) Pozdrawiamy.
czwartek, 7 lutego 2008
Bombaj - czy to Indie czy Londyn?
Po nocy spedzonej w pociagu mknacego z Aurangabadu dotarlismy do Bombaju (Mumbai) - nocna podroz w kuszetce to blogoslawienstwo, czlowiek wsiada do pociagu, rozklada przescieradlo, kladzie sie, zasypia, a rano budzi sie w miejscu przeznaczenia - po prostu idylla.
Rozlokowalismy sie w dzielnicy uznawanej za baze noclegowa przyjezdnych - Colaba. Okolica bardzo sympatyczna, polozona w poblizu portu i Bramy Indii. Pelna hosteli, knajpek i wszelkiego rodzaju straganow.
A jakie wrazenie robi najwieksze miasto Indii? Ktos kiedys powiedzial, ze wracajac do Delhi z podrozy po Indiach z ulga wzdychal - "Ahh cywilizacja". Po trzech dniach w Mumbaju zastanawialismy sie, czy aby zawital po drodze do tego miasta. Bo Delhi w porownaniu z Bombajem to smietnik, chaos i kwintesencja Indii. A Bombaj? Ano Bombaj to taki Londyn, tylko ze w Indiach. To miasto bylo balsamem na nasze indyjskie doswiadczenia. Najwazniejszym chyba powodem jest to, ze najbardziej z wszystkich odwiedzonych miejscowosci przypomina "MIASTO" w sensie znanym Europejczykom. Nie ma riksz (tylko na przedmiesciach i polnocnych obrzezach), a taksowkarze wlaczaja taksometry,sygnalizacja swietlna funkcjonuje, a kierowcy w miare stosuja sie do jej zasad. Nie ma krow i bezpanskich psow, smieci nie walaja sie pod nogami, istnieje gesta siec autobusowej komunikacji miejskiej, w tym starolondynskie doubledeckery, a ulice ... sa oznakowane i to w dwoch jezykach: hindi i po angielsku. Po prostu bajka. To jest dopiero cywilizacja!!
No ale oprocz takich, zapewne dla niektorych bezsensownych niuansow, Mumbai jest po prostu oszalamiajacym architektonicznie miastem. Brytyjczycy odwali tu kawal dobrej roboty, zostawiajac po sobie wiele wspanialych kolonialnych budynkow takich jak uniwersytet czy dawny kolejowy dworzec Wiktorii, zwany dzisiaj Mumbai CST - dzis jest to najruchliwszy dworzec kolejowy w Azji. Co wiecej, takiego dworca nie ma nigdzie w Europie. I podobno tak jak Hindusi sa dumni z Taj Mahal w Agrze, tak Anglicy uwazaja wlasnie CST za perle w ich architektonicznej koronie. I mimo ze porownanie wydaje sie byc jednak troche na wyrost, to jednak Zjednoczone Krolestwo Wielkiej Brytanii moze byc z siebie dumne. Ten kolonialny budynek jest ogromny, dopracowany w kazdym szczegole, a sciany az pecznieja od zdobien. Podobnych pobrytyjskich budynkow mamy w Bombaju wiele. I zapewne to daje temu miejscu troche europejskiego smaku.
Na przyklad wspomniany juz wczesniej gmach uniwersytetu. Kto nie chcialby studiowac w takim otoczeniu? Smukle pnie palm, zielone trawniki i architektura przypominajaca zamki nad Loara i florencka wieze razem wzieta. Przyznacie, ze jest to bardzo mile otoczenie do studiowania, bo czy nadaje sie do nauki to nie wiemy:)
Spacerujac po Bombaju, tak wlasnie spacerujac, bo tu mozna przechadzanie sie po miescie nazwac milym spacerem, odpoczywalismy od meczacych sprzedawcow wszelkiej masci i chlonelismy ciepla i przyjema atmosfere metropolii.
Nasz pierwszy dzien zakonczylismy wzorem miejscowych na plazy Chowpatty, podziwiajac zachod slonca, zajadajac podpiekane kolby kukurydzy i popijajac wode z kokosa.
Podsumowujac, Mumbai korzystnie nas zaskoczyl, a sam dzien byl bardzo, bardzo przyjemny.
A co sie dzialo dalej? Dowiecie sie w pozostalych odcinkach z serii Bombaj dla kazdego.
Rozlokowalismy sie w dzielnicy uznawanej za baze noclegowa przyjezdnych - Colaba. Okolica bardzo sympatyczna, polozona w poblizu portu i Bramy Indii. Pelna hosteli, knajpek i wszelkiego rodzaju straganow.
A jakie wrazenie robi najwieksze miasto Indii? Ktos kiedys powiedzial, ze wracajac do Delhi z podrozy po Indiach z ulga wzdychal - "Ahh cywilizacja". Po trzech dniach w Mumbaju zastanawialismy sie, czy aby zawital po drodze do tego miasta. Bo Delhi w porownaniu z Bombajem to smietnik, chaos i kwintesencja Indii. A Bombaj? Ano Bombaj to taki Londyn, tylko ze w Indiach. To miasto bylo balsamem na nasze indyjskie doswiadczenia. Najwazniejszym chyba powodem jest to, ze najbardziej z wszystkich odwiedzonych miejscowosci przypomina "MIASTO" w sensie znanym Europejczykom. Nie ma riksz (tylko na przedmiesciach i polnocnych obrzezach), a taksowkarze wlaczaja taksometry,sygnalizacja swietlna funkcjonuje, a kierowcy w miare stosuja sie do jej zasad. Nie ma krow i bezpanskich psow, smieci nie walaja sie pod nogami, istnieje gesta siec autobusowej komunikacji miejskiej, w tym starolondynskie doubledeckery, a ulice ... sa oznakowane i to w dwoch jezykach: hindi i po angielsku. Po prostu bajka. To jest dopiero cywilizacja!!
No ale oprocz takich, zapewne dla niektorych bezsensownych niuansow, Mumbai jest po prostu oszalamiajacym architektonicznie miastem. Brytyjczycy odwali tu kawal dobrej roboty, zostawiajac po sobie wiele wspanialych kolonialnych budynkow takich jak uniwersytet czy dawny kolejowy dworzec Wiktorii, zwany dzisiaj Mumbai CST - dzis jest to najruchliwszy dworzec kolejowy w Azji. Co wiecej, takiego dworca nie ma nigdzie w Europie. I podobno tak jak Hindusi sa dumni z Taj Mahal w Agrze, tak Anglicy uwazaja wlasnie CST za perle w ich architektonicznej koronie. I mimo ze porownanie wydaje sie byc jednak troche na wyrost, to jednak Zjednoczone Krolestwo Wielkiej Brytanii moze byc z siebie dumne. Ten kolonialny budynek jest ogromny, dopracowany w kazdym szczegole, a sciany az pecznieja od zdobien. Podobnych pobrytyjskich budynkow mamy w Bombaju wiele. I zapewne to daje temu miejscu troche europejskiego smaku.
Na przyklad wspomniany juz wczesniej gmach uniwersytetu. Kto nie chcialby studiowac w takim otoczeniu? Smukle pnie palm, zielone trawniki i architektura przypominajaca zamki nad Loara i florencka wieze razem wzieta. Przyznacie, ze jest to bardzo mile otoczenie do studiowania, bo czy nadaje sie do nauki to nie wiemy:)
Spacerujac po Bombaju, tak wlasnie spacerujac, bo tu mozna przechadzanie sie po miescie nazwac milym spacerem, odpoczywalismy od meczacych sprzedawcow wszelkiej masci i chlonelismy ciepla i przyjema atmosfere metropolii.
Nasz pierwszy dzien zakonczylismy wzorem miejscowych na plazy Chowpatty, podziwiajac zachod slonca, zajadajac podpiekane kolby kukurydzy i popijajac wode z kokosa.
Podsumowujac, Mumbai korzystnie nas zaskoczyl, a sam dzien byl bardzo, bardzo przyjemny.
A co sie dzialo dalej? Dowiecie sie w pozostalych odcinkach z serii Bombaj dla kazdego.
niedziela, 3 lutego 2008
Swiatynie wykute w skale - Ajanta i Ellora
Varanasi i Ganges pozostawilismy juz za soba. Po 24 godzinach w pociagu, wliczajac cztery godziny opoznienia (tym razem zafundowalismy sobie podroz kuszetkami w klasie 2AC, czyli calkiem wygodnie) wysiedlismy na dworcu w Jalgaonie w stanie Maharashtra. Miasto to samo w sobie nie ma nic do zaoferowania. Jest jednak tak szczesliwie ulokowane, ze stanowi wspaniala baze wypadowa do pobliskich jaskin w Ajancie i Ellorze. My postanowilismy spedzic tu jedna noc, przejechac autobusem do odleglych o godzine drogi jaskin w Ajancie, a nastepnie kolejnym zlapanym na poboczu autobusem udac sie do Aurangabadu, skad wyruszylismy do Ellory. Jak postanowilismy, tak uczynilismy.
Na pierwszy ogien poszly groty Ajanty. Miejsce to kryje w sobie prawie 30 jaskin z wykutymi w nich swiatyniami oraz pomieszczeniami klasztornymi. Najstarsze z nich datowane sa na lata II w p.n.e. Co ciekawe znajduja sie tam swiatynie tak hinduskie z wyrzezbionymi w skale bogami Sziwa, Ganesha, Parwati i wieloma innymi, jak i buddyjskie kryjace w swoich ciemnych wnetrzach posagi Buddy. Spacerujac od swiatyni do swiatyni nie mozna oprzec sie wrazeniu powtarzalnosci, ale i tak przestepujac prog kazdej z nich jest sie pod wrazeniem mistrzostwa wykonania i ogromu pracy wlozonej w stworzenie tych dziel. Dbalosc o szczegoly jest naprawde imponujaca. W czesci z tych swiatyn zachowaly sie takze malowidla skalne przedstawiajace odpowiednio hinduistyczne i buddyjskie opowiesci. Calosc polozona jest w wawozie o ksztalcie podkowy. Okolica jest obecnie mocno wyschnieta, a calosc musi robic jeszce wieksze wrazenie, gdy w czasie monsunu z gory splywaja jeszcze kaskady wody.
Ellora to drugi kompleks swiatynny oddalony od Ajanty o ok. 60km. Swiatynie tu sie znajdujace sa mlodsze, datowane od 600 r n.e. do 1000r n.e. Tutaj oprocz spotykanych takze w Ajancie swiatyn hinduskich i buddyjskich sa jeszcze trzy swiatynie dzinijskie. Calosc sklada sie z 34 swiatyn i pomieszczen klasztornych wyklutych w litej skale. Szczegolne wrazenie robi ogromna siatynia Kalisanatha w grocie numer 16. W zasadzie stwierdzenie, ze jest to jaskinia powinno byc uznane za nieprawidlowe. Swiatynia ta to podobno najwieksza na swiecie budowla wykonana w calosci z jednego elementu skaly. Tysiace robotnikow przez 150 lat wykuwalo ta gigantyczna "rzezbe" z litej skaly, zamieniajac gore w swiatynie. Przechadzajac sie korytarzami, ogladajac plaskorzezby i figury bogow nie bylismy w stanie pojac, jak mozna bylo czegos takiego dokonac. Bo i chyba tworzenie czegos przez poltora wieku jest dla nas, wspolczesnych, czyms nierzeczywistym.
Swiatynia ta przytlacza swoja struktura pozostale, w wiekszosci podobne do siebie i do tych znajdujacyuch sie w Ajancie. To jednak wlasnie Kalisanatha czyni dziela Ellory tak wyjatkowymi.
Oprocz wspomnianych juz grot staralismy sie tez zapoznac z naszym aktualnym miejscem pobytu - Aurangabadem. Miasto samo w sobie jest malo turystyczne. Przyciaga podroznikow podobnie jak Jalgaon, pelniac role bazy wypadowej. Trzeba jednak sprawiedliwie dodac, ze znajduje sie tu jedna ciekawa budowla - Bibi Ka Maqbara - grobowiec okreslany "taj mahalem dla ubogich". Wzniesiony w XVII wieku nie jest tak okazaly jak slynny Taj Mahal. Troche zaniedbany, potrzebujacy prac konserwacyjnych grobowiec jest jednak miejscem wartym odwiedzenia. Na pewno zrobilby na nas wieksze wrazenie, gdybysmy ogladali go i Taj Mahal w odwrotnej kolejnosci. Tak sie jednak nie stalo.
A co z nami dalej? Otoz za chwile wsiadamy w nocny pociag do Bombaju. Tam posiedzimy sobie przez trzy dni, aby nastepnie przemiescic sie w palmowy raj na Goa. Pare dni slonca i kapieli w Morzu Arabskim po prostu nam sie nalezy. No a pozniej to juz tylko powrot do Bombaju i 17 lutego wylatujemy do Hanoi w Wietnamie aby kontynuowac nasza podroz w Azji Poludniowo Wschodniej.
Na pierwszy ogien poszly groty Ajanty. Miejsce to kryje w sobie prawie 30 jaskin z wykutymi w nich swiatyniami oraz pomieszczeniami klasztornymi. Najstarsze z nich datowane sa na lata II w p.n.e. Co ciekawe znajduja sie tam swiatynie tak hinduskie z wyrzezbionymi w skale bogami Sziwa, Ganesha, Parwati i wieloma innymi, jak i buddyjskie kryjace w swoich ciemnych wnetrzach posagi Buddy. Spacerujac od swiatyni do swiatyni nie mozna oprzec sie wrazeniu powtarzalnosci, ale i tak przestepujac prog kazdej z nich jest sie pod wrazeniem mistrzostwa wykonania i ogromu pracy wlozonej w stworzenie tych dziel. Dbalosc o szczegoly jest naprawde imponujaca. W czesci z tych swiatyn zachowaly sie takze malowidla skalne przedstawiajace odpowiednio hinduistyczne i buddyjskie opowiesci. Calosc polozona jest w wawozie o ksztalcie podkowy. Okolica jest obecnie mocno wyschnieta, a calosc musi robic jeszce wieksze wrazenie, gdy w czasie monsunu z gory splywaja jeszcze kaskady wody.
Ellora to drugi kompleks swiatynny oddalony od Ajanty o ok. 60km. Swiatynie tu sie znajdujace sa mlodsze, datowane od 600 r n.e. do 1000r n.e. Tutaj oprocz spotykanych takze w Ajancie swiatyn hinduskich i buddyjskich sa jeszcze trzy swiatynie dzinijskie. Calosc sklada sie z 34 swiatyn i pomieszczen klasztornych wyklutych w litej skale. Szczegolne wrazenie robi ogromna siatynia Kalisanatha w grocie numer 16. W zasadzie stwierdzenie, ze jest to jaskinia powinno byc uznane za nieprawidlowe. Swiatynia ta to podobno najwieksza na swiecie budowla wykonana w calosci z jednego elementu skaly. Tysiace robotnikow przez 150 lat wykuwalo ta gigantyczna "rzezbe" z litej skaly, zamieniajac gore w swiatynie. Przechadzajac sie korytarzami, ogladajac plaskorzezby i figury bogow nie bylismy w stanie pojac, jak mozna bylo czegos takiego dokonac. Bo i chyba tworzenie czegos przez poltora wieku jest dla nas, wspolczesnych, czyms nierzeczywistym.
Swiatynia ta przytlacza swoja struktura pozostale, w wiekszosci podobne do siebie i do tych znajdujacyuch sie w Ajancie. To jednak wlasnie Kalisanatha czyni dziela Ellory tak wyjatkowymi.
Oprocz wspomnianych juz grot staralismy sie tez zapoznac z naszym aktualnym miejscem pobytu - Aurangabadem. Miasto samo w sobie jest malo turystyczne. Przyciaga podroznikow podobnie jak Jalgaon, pelniac role bazy wypadowej. Trzeba jednak sprawiedliwie dodac, ze znajduje sie tu jedna ciekawa budowla - Bibi Ka Maqbara - grobowiec okreslany "taj mahalem dla ubogich". Wzniesiony w XVII wieku nie jest tak okazaly jak slynny Taj Mahal. Troche zaniedbany, potrzebujacy prac konserwacyjnych grobowiec jest jednak miejscem wartym odwiedzenia. Na pewno zrobilby na nas wieksze wrazenie, gdybysmy ogladali go i Taj Mahal w odwrotnej kolejnosci. Tak sie jednak nie stalo.
A co z nami dalej? Otoz za chwile wsiadamy w nocny pociag do Bombaju. Tam posiedzimy sobie przez trzy dni, aby nastepnie przemiescic sie w palmowy raj na Goa. Pare dni slonca i kapieli w Morzu Arabskim po prostu nam sie nalezy. No a pozniej to juz tylko powrot do Bombaju i 17 lutego wylatujemy do Hanoi w Wietnamie aby kontynuowac nasza podroz w Azji Poludniowo Wschodniej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)