czwartek, 19 czerwca 2008

Margaretville, czyli nasza rzeczywistosc codzienna



Niektorzy pewnie wiedza, ale wiekszosc zapewne tak nie do konca wie co sie z nami dzieje. Wspomnialem krotko, ze siedzimy sobie w amerykanskiej, malomiasteczkowej rzeczywistosci prowadzimy aktywnosc, majaca nam umozliwic dalsza podroz do Ameryki Lacinskiej. Przenieslismy sie tu po nieudanej przygodzie z California – tak to jest, gdy austriaccy aktorzy rzadza stanem – i podjeciu decyzji o skroceniu naszego pobytu w Nowym Jorku i przeniesieniu sie tu. Ta malomiasteczkowa rzeczywistosc nazywa sie Hanah Mountain Resort i miesci sie w Margaretville, w stanie Nowy Jork. Otacza nas przepiekna sceneria gor Catscill, ktore rozciagaja sie tu na wszystkie strony. Geste lasy, strumienie, jeziora, dzika zwierzyna, male, amerykanskie miasteczka i my. Hanah Mountain Resort to osrodek golfowy prowadzony przez Japonczykow. Zarzadza nim niejaki Hidekazu Kiyono, zwany potocznie i z szacunkiem Mr. K. Lub Hideyem. Trzesie on tutaj wszystkim i we wszystko wsciubia swoj nos. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa, jest obiektem wielu zartow, plotek i pomowien rozpowszechnianych przez zyczliwych mu pracownikow. Trzeba przyznac, ze glownie przez Amerykanow, a wynika to chyba z tego prostego powodu, ze nie darzy on ich za wielkim szacunkiem. Przekonany jest o ich niezbyt wielkim rozgarnieciu umyslowym, malej inteligencji i generalnie o wyzszosci osob przybywajacych spoza Stanow Zjednoczonych. Taki to juz Mr.K jest. Zmienic sie go nie da. My tam zreszta nie widzimy za bardzo powodow, zeby go bardzo zmieniac. Jako przedstawiciele nacji europejskiej, z dyplomami magistrow jestesmy przez niego powazani i chyba nawet lubiani. Za kazdym razem, gdy kogos postanowi opieprzyc, i robi to w naszym towarzystwie, czuje sie w obowiazku sprostowac, ze nie chodzi mu o nas, ale o tych Amerykanow. Poczatkowo, przedstawial nas wszystkim, tak klientom jak i pracownikom, jako wlasnie Polakow z dyplomami magistrow, inteligentnych i podrozujacych dookola swiata. Byl z siebie bardzo zadowolony, ze przyjechalismy wlasnie tu. Jakby kelner z dyplomem magistra podwyzszal standard lokalu. Moze i podwyzsza:) Po przybyciu tutaj z Nowego Jorku zostalismy w ogole bardzo godnie przyjeci. Posadzono nas na obiad przy tzw. stole VIP, ze znajomymi szefostwa, bylo wino, ostrygi i sushi. Brakowalo tylko kawioru i szampana. Bylismy tym wszystkim lekko zszokowani, zwlaszcza, ze caly czas dochodzily nas slowa o naszym wyksztalceniu, w zdaniu oznajmiajacym co to bedziemy tu robic. Pani psycholog i magister ekonomicznych stosunkow miedzynarodowych bedzie jezdzila i sprzedawala na polu napoje, a pan magister stosunkow miedzynarodowych bedzie kelnerowal. Od razu nalezy sie piec gwiazdek w przewodniku Michelin po restauracjach. Podsumowujac wiec osobe pana Kiyono, poki co jest on nam pomocny, zyczliwy i nawet uzycza nam swojego samochodu, zebysmy mogli ruszyc sie do Margaretville na drobne zakupy itp. Ano wlasnie, bo z naszego osrodka do samego miasteczka jest jeszcze pare mil. Na upartego moznaby sie przejsc, ale po co, jak mozna po amerykansku autem. Takze, niech Mr. K swojego podejscia nie zmienia, a bedzie ok.

A jak wyglada tu nasza rzeczywistosc i dzien powszedni? Otoz dostalismy w uzytkowanie pokoj w motelu, swoja droga calkiem przyjemny. Jako, ze bylismy pierwsi z „miedzynarodowej, wakacyjnej grupy pracownikow”, ktora stopniowo sie tu juz pojawia, zainstalowalismy sobie w pokoiku lodoweczke i pare innych urzadzen ulatwiajacych codzienne zycie (wiecej lodowek dla innych nie ma). Pokoik ma oczywiscie lazienke oraz wyposazony jest w telewizor z kablowka. Ogolnie budynek, w ktorym mieszkamy – tzw. Doubledecker – jest dostepny rowniez dla normalnych gosci, ktorzy od czasu do czasu sobie tu z nami po sasiedzku nocuja. Doubledecker polozony jest jakies 5 minut drogi od glownego budynku klubowego z restauracja i barem, basenu i nowego hotelu, w ktorym nocuje wiekszosc gosci. Aby od nas tam dojechac trzeba przemiescic sie przez pole golfowe w gore. Po terenie resortu poruszamy sie golfowymi melexami, rozniacymi sie od naszych melexow tym, ze napedzane sa na benzyne. Tutaj rowniez wykorzystalismy przewage wynikajaca z naszego wczesnego przybycia, gdyz zajelismy sobie jedyny karcik (z ang. golf cart) wyposazony w swiatla, co znacznie ulatwia powrot do domku po nocy. I wlasnie tymi demonami szybkosci jezdzimy sobie w gore i w dol, a czasami takze na boki.





Bod wzgledem zatrudnienia objelismy swoim dzialaniem sfere gastronomiczna. Ja osobiscie 6 dni w tygodniu spedzam w klubowej restauracji, w wiekszosci przypadkow dzialajac w godzinach 11-15 i 16- ok. 23, co daje spory wymiar godzinowy w skali tygodnia i moze w koncu uzmyslowi, co niektorym niecierpliwym czytelnikom, ze w wiekszosci wypadkow nie za bardzo mam sile i ochote cos pisac. Zdarzaja sie dni, gdy moja skromna osoba wymagana jest tylko w porze obiadowej, tak jak dzisiaj, gdy oczekuj mnie o godzinie 16 (oprocz napisania tych paru slow, daje mi to takze mozliwosc sledzenia poczynan kopaczy na Euro 2008). Ewelinka ma bardziej skomplikowana sytuacje i dziala na frontach sniadaniowym (start o 6 rano), lunczowym, obiadowym oraz na wspomnianym juz polu obwoznego handlu napojami na polu golfowym. W tym tygodniu objela w swoje wladanie kolejna dzialke jaka jest klubowy bar. Zobaczymy co bedzie dalej, ale mysle, ze po powrocie to wlasnie Ewelinka bedzie szanownym gosciom przyrzadzac drinki:)

To ze dzialamy w polu gastronomii umozliwia nam wglad w to jak funkcjonuje Hanah od strony kuchni. To z czym sie tam zapoznajemy pozwolilo mi ostatnio dojsc do wniosku, ze spozycie ostryg dnia pierwszego nie bylo moze najrozwazniejszym posunieciem:) i chyba tylko zoladkom zaprawionym w indyjskich wojazach zawdzieczamy dobre samopoczucie:). Nadmieniam to tak pol zartem, pol serio, ale prawda jest, ze podstawowa zasada Mr.K, ktora obowiazuje w kuchni jest – nic sie nie moze zmarnowac. Jedzenia sie nie wyrzuca, a niewykorzystane zamraza sie, przeksztalca sie w inna potrawe, lub w najgorszym przypadku przekaske wykladana klientom na stol – na koszt firmy. Marketing bezposredni w czystym wydaniu, chociaz czasami czlowiekowi sumienie sie odzywa, gdy wystawia takie rzeczy na stol. Aha, jakby kogos tu przedziwne wiatry przywialy, to radze omijac curry:)

Co do samego pola golfowego, to jest ono bardzo przyzwoite. Duzo zieleni, czyste gorskie powietrze i przepiekny krajobraz Catskill Mountains sprawiaja, ze osrodek ma duzo stalych klientow, a golfiarze przyjezdzaja nie tylko z NYC, ale i z innych stanow. Co do przekroju klientow to jest on mocno zroznicowany. Nie jest to pole ekskluzywne i nieosiagalne dla zwyklych smiertelnikow. Nie jest tez najtansze, powiedzmy, ze obowiazuje tu sredni przedzial cenowy. Grac przychodza lokalni i okoliczni mieszkancy, a takze jak wspomnialem przybysze z miasta. Oni przybywaja tu sie rozerwac, pograc i ... napic. Klientela jest glownie meska, chociaz zdarzaja sie od czasu do czasu rodzynki w postaci prezdstawicielek plci pieknej. Niestety rzadko. Prowdzi to do tego, ze atmosfera wieczorami, glownie w okolicach baru, jest nasiaknieta testosteronem z domieszka alkoholu. Przenosi sie to czasem do sali restauracyjnej, co wywoluje w nas mieszane uczucia. Kto byl kiedys 100 procentow trzezwy wsrod towarzystwa pod wplywem, ten powinien wiedziec, o czym mowie. A kto byl trzezwy wsrod grupy, dajmy na to szescdziesieciu Amerykanow irlandzkiego pochodzenia, ten wie. Wszystko jednak odbywa sie w cywilizowanej atmosferze, a ze nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszlo, to trzeba przyznac, ze alkohol pomaga w dawaniu napiwkow;)
Tak wiec klientele mamy zroznicowana, od grupy korenskich, przez irlandzkie, grupe strazakow z Nowego Jorku (byli tu wczoraj) po przybyszow pojedynczych i przedstawicieli spolecznosci lokalnych. Niedlugo ma sie zjawic podobno wieksza grupa polonii amerykanskiej – przedstawicieli polsko – amerykanskiej izby handlowej. Zobaczymy jak spisza sie nasi:)





I tak to wlasnie wyglada nasza amerykanska rzeczywistosc. W przypadajacy raz w tygodniu dzien wolny, staramy sie wyrwac gdzies poza obreb osrodka. Starania te zaowocowaly spedzeniem jednego dnia na grillu i strzelaniu z broni planej do celu (sic!) w domu naszej znajomej Lisy, a takze wypadem do polozonego niedaleko slawnego miasteczka Woodstock, tego Woodstock. I o ile ten najslawniejszy koncert z lat szescdziesiatych zostal w ostatniej chwili przeniesiony kilkadziesiat mil stad, to powtorka z lat dziewiecdziesiatych odbyla sie juz tutaj. Samo miasteczko korzysta ze swojej slawy oferujac przybywajacym turystom kilka klepikow, knajpki i hippisowska, pokojowa atmosfera.





Jesli kiedys przyjdzie czas, ze bedziemy mieli ze dwa dni wolne pod rzad, moze bedzie okazja wybrac sie gdzies dalej. Na razie zadowalamy sie planowaniem dalszych podrozy, ktore sa coraz blizej i ktorych tak naprawde nie mozemy sie juz doczekac.


P.S. czlowiek tu chce juz pisac o dalszych podrozach, a jeszcze nie opisal wszystkiego co bylo:) Dalszy ciag Australii i Fiji juz niedlugo. Troche glupio tak nie na bierzaco, ale coz. Lepsze to niz nic:).

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Widac, naciski pomogly.

Ale leniuchy, a niby tak zapracowani? Lodowka w pokoju, tv z kablem, loze szerokie i stad te klopoty z lacznoscia z nami.
Ale doczekalismy sie. Dzieki. Usmialem sie.

Kasa to podstawa, aby realizowac dalsze plany.

Pozdrawiam, jeszcze sie rechoczac.

Marek-brat

Dookola Świata 2008 pisze...

No Bracie, Twoje komentarze dzialaja na mnie jak plachta na byka. Pewno, ze mamy lodowke. Wyobrazasz sobie mieszkanie bez lodowki? Mam nawet piwo w lodowce, ale nie mam czasu go wypic. Czas mam raz w tygodniu. Czy to jest rozpieszczanie sie? Chyba nie. Moze troche zyczliwosci bracie, co?:)

Unknown pisze...

Heja!
ale sie usmialam czytajac jak to podwyzszacie standardy swoimi dyplomami:)))))
a ciekawe czy wiedza ze Ewelinka to byly przedstawiciel polskiego rzadu ;)
Buziaki!
Ewa

Anonimowy pisze...

Czy Wy jestescie na urlopie czy w pracy, ze macie nas w glebokim powazaniu.
Tylko prosze nie piszcie o klopotach, ze polknal Was japonski smok. W takie bajki nie uwierze.
Smutno sie zrobilo na Waszych stronach, gdzie ta Wasza mlodziencza werwa sie podziala?

marek brat