poniedziałek, 2 czerwca 2008

Sydney, perelka swiata zachodniego




Wsiadajac na poklad samolotu, ktory mial nas zabrac z Singapuru do Sydney, zamknelismy symbolicznie pierwszy etap naszej podrozy. Opuscilismy Azje. Odwiedzilismy piec krajow, zasmakowalismy nowych potraw, zmierzylismy sie z innymi zwyczajami, innym sposobem na zycie. Zobaczylismy zupelnie inny swiat. Juz Singapur byl miejscem, gdzie wplywy azjatyckie, czesciowo chociaz, byly marginalizowane przez zyjacych tam Europejczykow, Amerykanow i innej masci bialych ludzi. Taki przedsmak powrotu do znanego nam trybu zycia i rzeczywistosci. Chociaz, tak jak pisalem, jest to jeszcze calkiem specyficzne miejsce. No ale wracajac do sedna sprawy ... wsiadajac na poklad samolotu.. Wiaze sie z tym cala historia. No bo jak tu nie wspomniec o Airbusie A-380, okreslanym dumnie z wielu bilboardow jako „przyszlosc awiacji”. Mielismy przyjemnosc przeleciec sie tym monstrum wlasnie z Singapuru do Sydney. Prawie 500 osob na pokladzie, dwa pietra, specjalna brama na lotnisku, apartamenty dla najbogatszych klientow, biznes klasa wygladajaca sto razy bardziej imponujaco niz w innych samolotach i klasa ekonomiczna, ktora zasiedlilismy my. Od razu zabralismy sie do zglebiania zaoferowanych nam mozliwosci rozrywki. Ekraniki monitorow duuzo wieksze niz w innych samolotach, funkcje odtwarzania dowolnego filmu w dowolnym momencie, zatrzymywania, przewijania itd jak w normalnym odtwarzaczu. To mozna jednak spotkac i w innych samolotach. To co nas zaskoczylo to funkcja „komputera”. Przez USB mozna podlaczyc swoj dysk twardy, czy pendrive’a, zaladowac swoje pliki tekstowe, pracowac na nich, zapisywac. Mozna ogladac zdjecia, ktore przechowuje sie na swoich nosnikach. Bardzo sympatyczna opcja. Tak wciagnelismy sie w zglebianie tych nowinek oraz w poznawanie najnowszych produktow swiatowej kinematografii, ze zapomnielismy sie przespac, a lot byl noca. Do Sydney zawitalismy wiec z samego rana w stanie lekkiego niedospania i znuzenia. Tak wlasnie zaczela sie nasza krotka, acz tresciwa przygoda z Australia.

Moje osobiste odczucia, zanim wyladowalismy w Sydney, byly mieszane. Nie wiedzialem po co mamy jechac w miejsce, gdzie jest najwiecej jadowitych stworzen na swiecie, gdzie wchodzac do morza trzeba sie rozgladac za rekinem, ktory moze wziac moja skromna osobe za foke, czy innego lwa morskiego i spalaszowac na wczesny lunch. Moje wstepne odczucia potwierdzily pierwsze wiadomosci, jakie obejrzelismy w miejscowej telewizji – mlody surfer zaatakowany przez rekina, zmarl. O pajakach nie wspominali, ale w okolicznej ksiegarni zapoznalem sie z calymi tomami wydawnictw na temat pajakow Australii i innych malo przyjaznych stworzen. Co ja tutaj za przeproszeniem robie? I co ciagnie tylu ludzi, w ta ryzykowna okolice? Czy jest to moze glod adrenaliny i mocnych wrazen? Chec zgniecenia kapciem skorpiona, wlochatego pajaka za zlewem, czy moze wytrzepania weza z kalosza? Podobno jak sie wyjezdza gdzies poza miasto, na odleglejsze tereny, przed skorzystaniem z toalety nalezy koniecznie sprawdzic, czy na desce klozetowej nie zadomowil sie jakis nieproszony gosc. Jak sie tego nie zrobi...to pozostawiam wyobrazni milych Panstwa:). Nie bez powodu przeciez Steve Irvin, znany szerzej jako The Crocodile Hunter (pokoj Jego duszy) wywodzil sie wlasnie z tego kraju.

To chyba jednak nie to. Jak sie bowiem pozniej okazalo, Sydney jest chyba najpiekniejszym miastem na swiecie, nic nie ujmujac naszym krajowym metropoliom. To miasto jest po prostu piekne, urocze, sympatyczne, mile, przyjazne itd, itp. I ci ludzie, otwarci, usmiechnieci, zadowoleni z zycia i przyjaznie nastawieni do wszystkich. Bylismy zdumieni. Krotko mowiac, moge przymknac oczy na pajaki, robale i te wszystkie stworzenia i oglosic Sydney miastem numer 1 na swiecie.

Zanim jednak przejde do wychwalania, musze poruszyc jeszcze jeden aspekt pozostawienia Azji za soba. Aspekt cenowy. Przenieslismy sie do swiata zachodniego, a co za tym idzie, w zasieg cenowy krajow rozwinietych. Szok cenowy jaki nas spotkal zwiazany byl glownie z zakwaterowaniem. 55$AUS za pokoik z pietrowym lozkiem i lazienka na korytarzu to juz zdecydowanie nie wietnamski standard (tak dla przykladu), gdzie za 20$ mozna miec pokoj z jacuzzi:)Witajmy w domu:) Hostel, w ktorym sie zatrzymalismy, byl typowo backpackerskim miejscem. Duzo mlodych ludzi, glownie z Niemiec i Francji, przyjezdzajacych do Australii na kilka miesiecy w celu objechani jej dookola swiezo zakupionym camperem. Dzieki sprawnym rzadom swoich krajow, obywatele Ci moga bez problemu postarac sie o wize w stylu „work & travel”, pracowac legalnie w Australii, a pozniej przemierzac ten kraj tam i spowrotem za zarobione tu pieniadze. Nie sa to wizy studenckie, a jedynym wymogiem jest miec ponizej 30 lat. Polacy oczywiscie o taka wize ubiegac sie nie moga. Podobno rzad australijski juz dawno temu oferowal nam taka mozliwosc, ale utkelo to wszystko gdzies w gabinetach naszych „otwartych na swiat” decydentow. Apel: Panowie i Panie, pozwolcie nam pracowac legalnie:)! Dajcie szanse zobaczyc swiat! Panie Tusk, do roboty!

Zagalopowalem sie i wkroczylem na tematy polityczne, ktore niniejszym zostawiam ku rozwazeniu.

W hostelu mielismy dostep do kuchni, co wraz z bliska lokalizacja supermarketu, umozliwilo nam podjecie pierwszych prob gotowania od dluzszego czasu. A wlasciwie od stycznia. W ten sposob moglismy za wlasnorecznie ugotowany obiad zaplacic tyle, ile placilismy za obiad w azjatyckiej knajpce:) Ale co wazniejsze, moglismy sobie przyrzadzic cos na co mamy ochote, cos co robilismy na codzien w domu.

Teraz moze pare slow na temat klimatu. Wyjezdzajac, w Polsce byla zima, tak kalendarzowo jak i w rzeczywistosci. W Azji, kalendarzowo panowala zima, ale mrozu nie zaznalismy, chlodu troszke, najwiecej jednak tropilaknego ciepelka w polaczeniu z wilgotnoscia lazni rzymskiej. W Sydney z kolei przywitala nas jesien, a wlasciwie w koncu mila, europejska pogoda. Troche wiosny, troche lata, troszke deszczu, duzo slonca. Bez przykrej wilgotnosci i ciaglej ochoty wskoczenia pod prysznic. Jak w domku.

A co do samego miasta i jego urokow. Przemierzalismy je staromodnie na piechote, od czasu do czasu korzystajac z uslug transportu miejskiego – kolejki, funkcjonujacej troche jak metro (czestotliwosc kursowania nie zachwyca), autobusow no i oczywiscie promow, bo przeciez Sydney to miasto „na wyspie” i wlasnie dzieki swietnej komunikacji wodnej mozna latwo i przyjemnie przemiescic sie z centrum miasta na przyklad na plaze Manly, czy do innego portu.

A co zwiedzalismy? Chyba kazdy, srednio zorientowany w swiecie osobnik kojarzy Sydney z jedna, niepowtarzalna budowla. Jaka? Gmachem opery oczywiscie. Dodatkowo trzeba wskazac jeszcze na Harbour Bridge jako kolejny symbol miasta. Te dwie budowle sa na kazdej pocztowce, kazdym plakacie, na koszulkach, magnesach, czapkach i na czym tam sobie jeszcze czlowiek zamarzy. Pojawiaja sie na pamiatkach z Australii chyba rownie czesto jak kangury i koale. W samym Sydney jest mnostwo punktow widokowych, z ktorych mozna podziwiac albo opere, albo most, albo i oba na raz. Oba, obowiazkowe punkty zwiedzania, znajduja sie niedaleko od siebie w glownym porcie Sydney. Tuz obok wznosza sie nowoczesne wiezowce, co razem prezentuje sie niesamowicie. I my, po odespaniu nocy fascynacji „przyszloscia awiacji” pierwsze kroki skierowalismy wlasnie do portu. Dopiero, gdy naszym oczom ukazal sie gmach opery oraz Harbour Bridge moglismy ze stuprocentowa pewnoscia stwierdzic ... jestesmy w Australii.









No ale ok, jak wspomnialem kazdy kojarzy Sydney z opera i mostem, wiec nie ma sensu dluzej sie nad nimi rozwodzic. Wiekszosc ludzi wie jak wygladaja, wiec i my prezentujemy tylko kilka zdjec, mimo iz po przejrzeniu naszej fotograficznej kolekcji z Sydney, stwierdzam, ze opera i most znajduja sie na znacznej wiekszosci fotografii. I pomimo faktu, ze sa to niezaprzeczalne symbole miasta, Sydney to znacznie wiecej.

Jedna z ciekawszych architektonicznie, stylowo i klimatycznie dzielnic jest „The Rocks” , polozona w glownym porcie miasta, tuz obok Harbour Bridge. Niska zabudowa, niezliczone sklepiki i knajpki oraz Muzeum Sztuki Wspolczesnej (zaliczylismy w nim ciekawa wystawe „Bark Painting” – dziela ludnosci Aborygenskiej malowane na skorze), sprawiaja, ze miejsce to powinno znalezc sie w planie kazdej wizyty w miescie. Weekendowy pchli targ, na ktorym mozna kupic wszystko od sztuki aborygenskiej i instrumentow dijeridoo, przez buty i pasek z krokodylej skory, po autografy Ala Pacino i Roberta De Niro jest rowniez atrakcja sama w sobie. A jak sie komus znudzi wydawanie australijskich dolarow moze znalezc ukojenie nad kuflem Guinessa w jednym z okolicznych pubow. The Rocks jest najstarsza dzielnica Sydney, ta gdzie cala Australia sie zaczela. Tutaj bowiem przybijaly statki z brytyjskimi skazancami, wygnanymi z europejskiej ziemi.



Przechadzajac sie po centralnym Sydney, nie sposob nie zawitac do dwoch parkow – milego i zacienionego Hyde Parku oraz polozonego nad brzegami morza ogromnego ogrodu botanicznego. Uwage zwracaja tablice namawiajace do piknikowania na trawie, „przytulania sie do drzew” – „Tree huggers are welcome here” i innego typu rekreacyjnej dzialalnosci. A oba parki sa przepiekne. Hyde Park otoczony wiezowcami centrum finansowego miasta, Botanical Garden ze swymi oczkami wodnymi, widokiem na opere i drzewami palmowymi. Warto tez wspomniec jakiez to zwierzaki zamieszkuja te zielone enklawy miasta. Nie bede tu wspominal o pajakach i innym robactwie, chociaz w zyciu nie widzialem tak wielkich okazow rozwieszonych na tak wielkich pajeczynach:) ale wspomne o rezydujacych w ogrodzie tysiacach ogromnych nietoperzy (fox bats). W dzien wisza one prawie na wszystkich drzewach, jak gigantyczne kokony, o zmierzchu widac je, cale stada przelatujace nad miastem jak w klasycznym filmie grozy. Co ciekawe w Sydney, oprocz mew i paru golebii nie zauwazylem innych ptakow. Oprocz tych i wspomnianych juz nietoperzy, jedynymi latajacymi stworzeniami jakie spotkalismy to dziko zyjace biale papugi kakadu, ktore mozna spotkac w dowolnym miejscu miasta, chociaz zdaje sie, ze ich ulubionym miejscem jest ogrod botaniczny. I gdzie tu miejsce dla naszych szarych golebii? :)





Co ciekawe, Botanical Garden jest tak pieknym i urokliwym miejscem, ze okazuje sie iz wiele zakochanych par decyduje sie na ceremonie slubna wlasnie tutaj. Podczas naszego weekendowego spaceru, bylismy swiadkami, az trzech takich wydarzen. Trzeba przyznac, ze ma to swoj klimat.



Sydney to miasto nadmorskie, jedno z glownych miast wyspiarskiego kraju – kontynentu. Czego wiec nie powinno tu zabraknac? Oczywiscie plaz. A plaze sa tu doskonale zachowane, czyste i zadbane. Sydney szczyci sie dwiema najslawniejszymi – Manly Beach i Bondi Beach. Obie to osrodki surfingu, na punkcie ktorego Australijczycy maja totalnego bzika. Na tych dwoch plazach fale sa dla nich idealne, mniej idealne do plywania. Ale jak ktos jest spragniony morskiej kapieli, a nie przepada za ubieraniem sie w pianke i smiganiem po grzbietach fal na desce, moze skorzystac z wybudowanych tuz nad brzegiem morza publicznych basenow – kapielisk z woda morska. Ciekawa to opcja, ktorej nie spotkalismy nigdzie indziej. W ogole w Sydney duzo jest odkrytych basenow, z powierzchni ktorych mozna miec widok na panorame miasta.

Na Manly wybralismy sie promem, ktorym plynie sie ok 30 minut. Tam nie zdecydowalismy sie na kapiel, oddajac sie przyjemnosci spacerowania po samej placy i okolicy. Kluczowym punktem byla wizyta w jednym z przybytkow oferujacych „fish and chips”, czyli smazona, swiezutka rybe z frytkami. Z mrozonkami oferowanymi w gazecie na ulicach Londynu nie mialo to wiele wspolnego. Za 10 AUS$ porcja byla swieza i ogromna. Kluczem do sukcesu jest zajadanie sie tym lokalnym specjalem w miejscu sprzedajacym zarazem swieze ryby. Taki wlasnie przybytek znalezlismy na Manly. Palce lizac.





Bondi Beach osiagnelismy po krotkiej podrozy kolejka i przesiadka na autobus. Ciekawe jest, ze miejskie autobusy w sydney maja limit 15 stojacych pasazerow, gdy wszystkie miejsca siedzace sa zajete i tyluz wlasnie osobnikow stoi sobie na pokladzie, autobus po prostu nie zatrzymuje sie na przystankach, omijajac czekajacych na niego delikwentow. Zadziwiajace przywiazanie do regul, jak na byla kolonie karna:) A moze to wlasnie dlatego?
Bondi to drugi glowny osrodek surfingu w Sydney i pelno tu sklepow z ubraniami i stosownym sprzetem. Wg mnie jest tu jednak duzo ciekawsza okolica niz na Manly. Bondi to zatoczka otoczona wysokimi, pionowymi klifami, na ktorych oprocz wspanialych domow mieszkalnych, gwarantujacych sypialnie z zapierajacym dech widokiem na morze (ceny tez zapewne zapieraja dech), sa pola golfowe, trasy spacerowe, czy ... cmentarz. Czlowiek mieszkajac tu moze si etak przyzwyczaic do widoku, ze nawet po smierci chce sobie zapewnic taki sam krajobraz. Trasy spacerowe ciagna sie kilometrami po okolicy, wzdluz wybrzeza i kolejnych plaz. Na Bondi nawet my postanowilismy zaliczyc kapiel w oceania, jednakze szybko ucieklismy z wody, ktora wydawala sie miec temperature naszego swojskiego Baltyku. Po nurkowaniu w wodach Tajlandii, jesienna kapiel tutaj wydala nam sie sportem ekstremalnym. Wizyte nasza zakonczylismy kolejnym postojem na fish&chips i kotlecik z krewetek. Palce lizac.







Przyznajemy sie wiec otwarcie. Naprawde uwazamy Sydney za najpiekniejsze miasto na swiecie. Chyba w zadnej innej metropolii nie podobalo nam sie bardziej, i chyba zadne inne miasto nie zrobilo na nas takiego pozytywnego wrazenia. Moge sie wiec rozpisywac na jego temat jeszcze dlugo. Sam zastanawiam sie co sprawilo, ze odnieslismy wlasnie takie, a nie inne wrazenie. Szczerze to za bardzo nie ma sie do czego przyczepic. Architektonicznie miasto jest piekne. Klimat jest bardzo przyjemny, zima nie doskwiera tak jak w Polsce, a gdy w lecie za bardzo przygrzeje, zawsze mozna wskoczyc w orzezwiajace oceaniczne fale na jednej z dziesiatek publicznych plazy, bez potrzeby wyjezdzania gdzies daleko. To wszystko sprawia, ze ludzie sa tu bardzo pozytywnie nastawieni do zycia, weseli i wyluzowani. A kto by nie chcial miec wlasnie takiego nastawienia do zycia? My bysmy chcieli:)

8 komentarzy:

Jerzy pisze...

Aż chce się tam pojechać... Miasto Sydney was powinno zasponsorować :) Warto było czekać na ten wpis!

Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Majki ja w końcu odpisze na tego maila daruj że taka ze mnie łajza ;)
trzymajcie się
maciek

Anonimowy pisze...

Co to znaczy minimalizm?
Zapewne biegacie na tych elektrycznych wozkach za pilkami golfowymi i nie macie czasu ciagnac tematu o poszukiwaniu zlota. Po wizytach w egzotycznych krajach wschodu jedna wzmianka o perle swiata.

Tekst, jak zwykle bardzo interesujacy. Czas leci, a Wy teraz tylko myslicie o mamonach.

Ta cisza ostudzila nasze nadzieje na dalsze opisy.
Widac musimy czekac na etap poludniowoamerykanski?

Zostaje przy nadziei, ze to rychlo nastapi.
Teraz czas nam szybciej biegnie, gdyz mamy Euro 2008.

Jak na razie, Polacy spisuja sie rewelacyjnie.

Pozdrawiam
mk

Dookola Świata 2008 pisze...

No Mareczku, Bracie. Nie denerwuj mnie :) Jak sie pracuje po kilkanascie godzin dziennie to nie dziw sie, ze nie mam czasu pisac. Bedzie czas, beda nowe opisy.

Anonimowy pisze...

Witajcie BOHATERSCY PODRÓŻNICY! Nareszcie kamień spadł mi z serca . Wierzyłem w Waszą szczęśliwą gwiazdę i nie omyliłem się , Piekne i bardzo poetyckie opisy , nawet troszkę polityki. Czytam to co napisaliście po kilka razy i działanie na moją wyobrażnię jest prawie jak podróż z Wami. Fotografie są przedniej marki , czyli bardzo ładne a te z Sydney, wyjątkowe (piękne). Mam nadzieję że praca nie zniechęci Was do dalszej podróży. Napiszcie o pracy i opiszcie okolice , fotki też były by miłym uzupełnieniem. Pozdrawiam Was serdecznie , do spotkania na blogu,Marek nz.

Anonimowy pisze...

Od przynajmniej 18 maja jestescie w "nowym" miejscu.
Ostatni wpis to 3 czerwiec (Australia), nie licze ostatniego komentarza. Dzisiaj mamy 13 czerwca. Hm......?:(

Czyzby USA to kraj beznadziejnosci?
Prosze o jakies refleksje.
Ciekawi mnie: kto na te pola golfowe przyjezdrza, czy grupowo czy indywidualnie, przekroj ludzi (wiek, zamoznosc, status spoleczny)?
Czyz nie jestesmy warci tych informacji?
Bez zartow, ze nie macie czasu, kaza Ci tam wyrabywac las?

Pozdrawiam
marek-brat

Anonimowy pisze...

Perelka przyslonila nam oczy.
Pilkarze drukowali nie z tym kim powinni.
Nasi podroznicy uchylaja sie od darmowych obowiazkow.

A my wciaz cierpliwie czekamy.

Pozdrawiam
Marek_brat

Unknown pisze...

ale sie rozmarzylam.... juz teraz wiem ze pojechanie do Sydney bedzie kolejnym celem na mojej liscie :)
i jak mam teraz wrocic do tabelek w pracy?!?!
pozdrawiam serdecznie!!!
Ewa