środa, 6 sierpnia 2008

"Wioska Malgorzaty"

Wiekszosc, o ile w ogole jeszce ktos na ta strone zaglada, zastanawia sie pewnie skad ta cisza, brak wiesci i w ogole nic nowego. Niektorzy zgrabnie to ujmuja mowiac, ze nasz trop urwal im sie w Margaretville, inni po prostu mysla, ze sie poobrazalismy i w ogole zapomnielismy o rodzinie, przyjaciolach, znajomych i wszystkich innych osobach pozostawionych za wielka woda. Niniejszym wiec spiesze doniesc, ze racje maja Ci, ktorym trop urwal sie w „wiosce Malgorzaty”. W zasadzie ciezko powiedziec, ze sie urwal, trafniej byloby stwierdzic, ze doskonale wiecie, gdzie jestesmy. Caly czas bowiem przebywamy we „wspanialym trzydziesto dwu gwiazdkowym” Hanah Mountain Resort. Nie ruszylismy sie stad dalej niz na kilkadziesiat mil, odwiedzajac takie miejsca jak Woodstock, Kingston, Oneonta (godzinna – w jedna strone – wyprawa do kina), Cooperstown, Cobleskill i inne pomniejsze wioski i miasteczka. Gdyby nie uprzejmosc naszych znajomych, ktorzy odstepowali nam swoje wlasne samochody, lub zabierali nas ze soba, dawno pomieszalyby nam sie zmysly, rozumy i zdolnosc ogolnego myslenia. Bowiem odskocznia od tego miejsca jest potrzebna. Pseudo-manager tego osrodka – mr.k – tylko mala litera mu sie nalezy – to wariat i despota. Czlowiek z gatunku takich, ktorych gdy spostrzerzesz po swojej stronie ulicy, zmieniasz kierunek, zamieniasz sie w kameleona i znikasz w najblizszej bramie. Nie warto nawet o nim pisac, bo i po co mam sobie szargac nerwy i marnowac przestrzen na tym fajnym blogu. Wystarczy oznajmic, ze nie mozemy sie juz doczekac, kiedy oznajmimy mu prosto w twarz, ze sie stad zabieramy i bynajmniej nie bedziemy mile wspominac jego osoby. Bo na temat jego metod „zarzadzania” i stosunku do podwladnych moznaby napisac prace magisterska, doktorat, habilitacje, a i moze profesora daloby sie za to zalapac. No ale dosc o nim.

Tak mi sie zebralo na rozmyslenia, ile to czlowiek jest zdolny zniesc, zeby spelnic swoje marzenia. Ile upokorzen moze przetrzymac, ile razy zacisnac zeby. Trzeba przyznac, ze nawet sporo. Ale i to ma swoje granice. Na szczescie zostalo nam juz mniej niz trzy tygodnie pracy. 22 sierpnia zabieramy sie stad spowrotem do Nowego Jorku, gdzie bedziemy wyczekiwac na przylot naszej szanownej rodzinki. I od nowa rozpoczynamy nasza przygode ze swiatem. Najpierw tydzien w NYC, potem przelot do Kalifornii, jazda z San Francisco do Los Angeles i wylot do Ameryki Lacinskiej. Na pierwszy ogien – Peru, a wszystko to w towarzystwie rodziny:)

Takze Kochani, nie martwcie sie o nas. Zyjemy, zmuszamy sie codziennie do pracy, myslac jedynie o czekajacych nas znowu podrozach i o Was oczywiscie. Gdyby nie ten cel, w Margaretville dawno by juz o nas zapomnieli:)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

A taki był japoniec milusi na początku :D - pisałem maila ale widzę że do 22 jesteście jeszcze w stanach - szkoda że się musicie z bucem tak męczyć ale już coraz bliżej coraz bliżej...PA MM

Anonimowy pisze...

w towarzystwie rodzicow? a siostra? :(