czwartek, 6 marca 2008

Da Lat, czyli troche Azji troche Europy



Spieszymy z przedstawieniem kolejnych zaleglych opisow odwiedzanych przez nas miejsc. Niektorzy z czytelnikow sa bardzo niecierpliwi, a wiadomo, nasz klient nasz pan. Musze przyznac, ze to wymuszanie jest bardzo stresujace. Czlowiek chodzi po miescie i nie moze sie spokojnie skoncentrowac, myslac tylko, ze musi cos napisac. Uhhh, ciezkie zycie korespondenta :)

No wiec do rzeczy. Zboczylismy troche z prostej drogi z polnoocy na poludnie, gdyz klasycznie biegnie ona wzdluz wybrzeza. Pominelismy Nha Trang, bo pogoda nie byla nadzwyczajna na lezenie na plazy. Zamiast tego odbilismy w gory. Da Lat to miasto polozone na wysokosci zdaje sie 1500 m n.p.m. wiec i klimat jest przyjemniejszy. Mozna go okreslic mianem wiosennego. Historycznie miejsce to ukochali sobie Francuzi, bo i okolice wygladaja jakby zywcem przeniesione z francuskich alp. Echa tej milosci widac czesciowo w architekturze. W Dalat pelno jest willi w klasycznym rozumieniu tego slowa. Sa to prawdziwe domy, pobudowane w stylu europejskim, a nie w wietnamskim "patyczakowym". Oczywiscie scisle centrum nie odroznia sie zbytnio od reszty wietnamskich metropolii, ale im dalej tym bardziej swojsko. Panujacy tu klimat sprawia, ze wiekszosc drzew to sosny, ktore zastapily palmy. Jezdzac po okolicach milo bylo poczuc ten "lesny" zapach. Przypominaja sie letnie spacery po polskich borach:). W architekturze Da Lat sa tez takie perelki jak "szalony dom". Wytwor wyobrazni pewnej, szkolonej zdaje sie w Moskwie, wietnamskiej pani architekt jest moze i "inny", ale naprawde wpasowuje sie w swoja nazwe - projekt jest szalony. Nie umywa sie tym samym do projektow Gaudiego, czy Humndertwassera.



Francuskie wplywy widoczne sa tez w okolicznych uprawach. Gdzies w okolicy powstaje wino, chociaz plotki rozpowszechniane przez miejscowych sugeruja, ze nie jest tworzone z winogron, ale z owocow. Rzeczywiscie dosc cieniutkie, ale jako wino stolowe spelnia swoja role.

Aby dorzucic mala ciekawostke, mozemy powiedziec, ze w czasie wojny, Da Lat bylo nieformalnie zdemilitaryzowane. Plotki kraza, ze swoje wille mieli tu tak przedstawiciele strony Wietnamu Poludniowego, jak i Viet Cong. Ot takie wspaniale miejsce, ze nikomu nie chcialo sie tu walczyc i woleli wpadac, odpoczac, uciec od wilgoci i skwaru. Cos w tym jest.



Okolice poznawalismy w calkiem przyjemny i ciekawy sposob. Otoz w miescie grasuje gang tzw. "Easy Riders", chlopakow na motocyklach, ktorzy oferuja swoje uslugi turystom. Oplacilismy sobie takich dwoch kolegow i przez pol dnia obwozili nas po co ciekawszych miejscach polozonych nieopodal. Ta niezorganizowana forma zwiedzania bardzo nam odpowiadala. Nikt nie poganial, kazde miejsce mozna bylo sobie dokladnie obejrzec, a czas calej eskapady zalezal tylko od nas. Chlopaki opowiadali nam ciekawe historie, wyjasniali co i jak sie tu uprawia, hoduje itd. A hoduje sie wiele. Oprocz wspomnianego juz wina, Da Lat znany jest z uprawy warzyw. I rzeczywiscie, dominujace w Wietnamie pola ryzowe, jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki zamieniaja sie tutaj w pola salaty, cebuli, pomidorow i innych warzyw. Oprocz tego pelno tu farm przeroznych kwiatow. Uprawia sie tez kawe, co sprawdzilismy empirycznie.



Oprocz tego, rownie doglebnie, sprawdzilismy jak powstaje jedwab. Koledzy motocyklisci pokazali nam najpierw zywe jedwabniki, opowiedzieli jak sie je pielegnuje i karmi, potem przyjrzelismy sie ich kokonom, aby w koncu zakonczyc proces widokiem tego, co sie z nimi dzieje w fabryce. Efektem zycia tych stworzen sa piekne szale, suknie, czy krawaty. Nie wiem, czy to poezja czy proza zycia. :)

W okolicy Da Lat nie brakuje tez atrakcji stworzonych przez nature. W odleglosci kilku do kilkunastu kilometrow znajduje sie pare uroczych wodospadow i jezior.
Nic dziwnego, ze wielu co majetniejszych Wietnamczykow, buduje sobie tutaj domy, aby uciec od skwaru i duchoty poludnia. Aha, Da Lat jest tez ulubionym miejscem nowozencow na podroz poslubna. Ale jak oni zabijaja tu czas, ciezko orzec.



Do ciekawostek naleza tez wioski mniejszosci etnicznych, ktore tak naprawde nie sa juz tak odmienne. Proces asymilacji jest nieublagany, a ludzie odchodza juz od swoich tradycyjnych strojow, domow czy sposobow zycia. Ubieraja sie jak reszta kraju, a mieszkaja tez w domach bardziej przypominajacych te wietnamskie. Prawdziwe przyklady architektury moglismy zobaczyc juz tylko w muzeum etnograficznym w Hanoi. Wielu mimo to odwiedza wioski takie jak Chicken Village (Wioska Kurczaka), ktorej znakiem rozpoznawczym jest wielka , betonowa i drobiowa figura. Kiedys sluzyla zdaje sie jako studnia, dzisiaj jest oryginalnym elementem przyciagajacym turystow.



I tak w wiekszym skrocie wygladal nasz pobyt w tych wietnamskich alpach. Porzucilismy ozywcza swiezosc gorskiego powietrza, aby przemiescic sie do Saigonu, goracego i wilgotnego, ale tetniacego zyciem miasta. No i o tym bedzie w nastepnym odcinku.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

A ja dzisiaj pilem kawe i jadlem ryz z kurczakiem i polskimi - mysle - wazywami.

Dzien byl chlodny i sloneczny.

Wasza opowiesc znakomicie sie wpisala w dzisiejszy dzien.

Dziekuje!

MK

Anonimowy pisze...

ewka!alez super:))tu siostra aski-maja.tylko ludzie ktorzy kochaja podroze,wiedzaco robicie.my wrocilismy niedawno z prawie 4-ro miesiecznej podrozy po samej am.pd- bylo super.jakbyscie potrzebowali jakis praktycznych wskazowek co do mexico i wszystkiego co ponizej peru - dajcie znac. badzcie jednak ostrozni i bawcie sie swietnie gdziekolwiek jestescie:)))na maksa wykorzystujcie kazda chwile w podrozy!