piątek, 17 października 2008

Bienvenidos al Peru, czyli znowu Ameryka Poludniowa

Troche nam to zajelo, ale ladujac w Peru znowu poczulismy sie jak w prawdziwej podrozy. Nic nie ujmujac Stanom Zjednoczonym, tam wojazowanie nie sprawia za wiele problemu. Wszystko jest w zasiegu reki, ludzie sa podobni, jedzenie jak wszedzie, hotele maja swoj okreslony standard. Ameryka Lacinska, czy wczesniej Azja to inny swiat, inne doznania, inne realia. To to, czego szukamy pakujac plecak i zamykajac za soba drzwi domu.

Ha, ale skonczmy z wielkimi slowami.

Wyladowalismy w Limie, co jesli ktos uwaznie sledzi nasze dzieje i pamieta mapke zamieszczona przez nas w poscie numer, zdaje sie jeden nie powinno miec miejsca. Jak to w zyciu jednak bywa plany i trasy sie zmieniaja. Po trzymiesiecznym (z malym kawalkiem) pobycie w luksusie, pelni energii zjawilismy sie w kraju Inkow. A z nami nasza rodzinka, ktora w koncu zaczela rozumiec jak wyglada nasze zycie w drodze. I kto mowi, ze empiryzm nie jest najlepsza droga do zrozumienia? Ale odchodze od tematu. No wiec Lima, Ameryka Poludniowa, moj ulubiony region ... musze sie jednak do czegos przyznac. Gdy jechalismy z lotniska do naszej drogiej kolezanki Asi Bossowskiej, ktora zgodzila sie nas przygarnac u siebie (nas dwoje, nie cala rodzine, bez przesady;)) otoczyly nas widoki i realia, ktore nie sa najbardziej reprezentacyjne dla tego regionu. Trasa szybkiego ruchu biegla przez slumsy, zakurzone, niedokonczone domki z wystajacymi drutami, co w polaczeniu z pochmurna pogoda typowa dla tej pory roku w Limie sprawilo, ze spojrzelismy na siebie i zastanawialismy sie co tu robimy. W Kalifornii tak ladnie, slonecznie, ludzie piekni, opaleni, fajne knajpki i w ogole cycus. A tu? Czy aby Lima az tak sie zmienila od mojej ostatniej bytnosci szesc lat temu, ze wszysko wyglada marniej? Uff na szczescie te mysli tylko nam przez glowe smignely i zaraz sie o nich zapomnialo. Taksowkarz przewiozl nas przez tereny, ktore sa nieodlaczna czescia duzych latynoamerykanskich miast. To sie nie zmienia i raczej nie ma szans, zeby sie w najblizszym czasie zmienilo. Takie jest zycie. Ale jak sie okazalo, Lima i owszem, zmienila sie przez te szesc lat. Dzielnicy Miraflores przybyly nowoczesne budynki, a ogolnie w miescie panuje jeden wielki rozgardiasz modernizacyjny i budowlany. Nie zmienil sie jednak sposob prowadzenia przez Peruwianczykow samochodow. Trab, wymijaj, zapomnij o kierunkowskazach, kto wiekszy ten pierwszy i z drogi piesi. Skad my to znamy? :) W Limie nie zmienilo sie tez oczywiscie stare miasto, ktore ma do zaoferowania swoje wlasne perelki architektury kolonialnej. Palac prezydencki, katedra, klasztor Sw. Franciszka i w ogole cale Plaza de Armas i okolice to miejsce, ktore powinno sie odwiedzic. Wielu przybywajacych do Peru turystow nie zostaje w Limie dluzej niz trzeba, aby kupic bilet na autobus w inne czesci Peru. Ale tu tez jest co ogladac. Warto zajsc do Miraflores, jednej z knajpek Barranco, czy chocby ukulturalnic sie w muzeum zlota, gdzie przechowywane sa skarby, ktore zostaly po Inkach (podobno czesc to falszywki, ale mimo wszystko warto).
I my to wlasnie zaliczylismy. W towarzystwie Asi i Willera milo spedzalismy wieczorki starajac zaadaptowac rodzinke do warunkow latynoskich. Jesli chodzi o jedzenie, okazalo sie, ze nie bedzie to potrzebne, gdyz kuchnia peruwianska bardziej przypadla im do gustu niz kulinaria jankesow. Ale czy jest sie czemu dziwic?







Biorac pod uwage fakt, ze nasi rodzice, plus Kasia oczywiscie, mieli na Peru tylko dziewiec dni, szybko ruszylismy w droge. Dzieki uprzejmosci nocnego autobusu firmy Oltursa, wieczorem opuscilismy Lime, aby rano znalezc sie w Arequipie. Wiecznie slonecznym miescie polozonym w sasiedztwie kanionu Colca i stanowiacym atrakcje sama w sobie.

Wtrace w tej chwili mala dygresje na temat autobusow miedzymiastowych w Peru. One tez w pewnym sensie sa atrakcja sama w sobie. Otoz te najlepszej klasy - turystyczne - sa dwupietrowe, z czego pierwsze pietro miesci dziewiec siedzen, a drugie czterdziesci. Juz drugie pietro jest dwa razy bardziej wygodne od autobusow kursujacych po Europie (jezdzi nimi ktos jeszcze?) Jak sobie przypomne wycieczki do Hiszpanii i 48 godzin w tych naszych MANach czy innych mercedesach...uhh. Jesli chodzi o pierwsze pietro to siedzenia sa jak w biznes klasie, a moze nawet pierwszej klasie miedzykontynentalnych samolotow. Nic dodac nic ujac. Szerokie, rozkladaja sie prawie do pozycji lezacej. Troche kosztuja, ale te miejsca sprzedaja sie najszybciej. No i jeszcze kolacje, sniadania i stewardessa (na obu pietrach). Autobusem po Peru podrozowac warto.

Ale wracajac do Arequipy. To drugie co do wielkosci miasto w Peru. Polozone na wysokosci ponad 2000 m. jest urocze. Otoczone przez wulkany, w tym gorujacy nad miastem wulkan Misti, pelne jest przepieknej architektury. Glowny plac - Plaza de Armas - uwazany jest za najpiekniejszy w Peru. Biala katedra, palmy, fontanna, otaczajace plac budynki z arkadami i tarasami i widoczny w tle Misti. To musi robic wrazenie. Jedna z glownych atrakcji Arequipy jest klasztor Santa Catalina, gdzie kiedys mieszkaly zakonnice z dobrych domow. Jest to male miasteczko w srodku miasta pelne kolorow i atmosfery wyciszenia. Chociaz same mniszki nie mieszkaly sobie zle, o czym swiadcza pozostale tam porcelanowe naczynia i ubiory. To miejsce na pewno warto odwiedzic. Ciekawe jest tez male muzeum poswiecone Juanicie, znalezionej w kraterze wulkanu Ampato mumii inkaskiej dziewczyny, poswieconej na szczycie tej gory. Odnaleziono ja przez przypadek w latach dziewiecdziesiatych XX w. Jest doskonale zachowana jako, ze setki lat przelezala w wiecznych lodach gory. Dopiero erupcja wulkanu oddala ja swiatu i dzisiaj mozemy ja podziwiac (siedzaca w lodowce) w Arequipie. Przewodnicy dokladnie opisuja to dlaczego i jak Inkowie skladali ofiary na szczytach gor, a takze w ciekawy sposob odkrywaja czesc inkaskich zwyczjow i kultury.















Wiekszosc turystow przyjezdza jednak do Arequipy przez wzglad na znajdujacy sie niedaleko kanion Colca. Przez jednych uznawany za najglebszy na swiecie, przez innych nie jest atrakcja warta zainteresowania. Co ciekawe rozpopularyzowali go Polacy, ktorzy jako pierwsi go zdobyli. My wybralismy sie na dwudniowa wycieczke polaczona z noclegiem w Chivay, odwiedzinami w kilku tamtejszych wioskach i rannym ogladaniem kondorow szybujacych w kanionie. Z Arequipy jedzie sie droga, ktora wiedzie przez pustynie, wulkany, czy przelecz na wysokosci prawie 5000m. Widoki sa przepiekne. Gdy przekroczy sie granice 4000m mozna zaobserwowac pasace sie przy drogach alpaki, ktore obok lam sa glownymi dostarczycielami welny na swetry, poncza i innego typu akcesoria.







Chivay jest malym, zakurzonym miasteczkiem lezacym tuz przy kanionie. Jest male i zakurzone, ale trafilismy akurat na kolorowa procesje, ktora niosla swiety obraz z miejscowego kosciolka. Ludzie poubierani odswietnie, muzyka, wszystko to bylo bardzo autentyczne. To takie cos, co nie jest zorganizowane pod przyjezdnych. Wspaniale jest byc swiadkami tego, czym naprawde zyja mieszkancy.











Sam kanion robi wrazenie. Na jego zboczach obserwujemy uprawy tarasowe, ktorych konstrukcje siegaja setek lat wstecz. Krajobraz jest przepiekny, dolina imponujaca. Glebokosc kanionu w jego najglebszym miejscu to ponad trzy kilometry. Jest to tez miejsce, w ktorym mieszkaja najwieksze ptaki na ziemi - kondory. I codziennie w to jedno konkretne miejsce przyjezdzaja dziesiatki turystowm aby podziwiac tych majestatycznych padlinozercow krazacych nad ich glowami. My tez tam bylismy i mielismy szczescie je zobaczyc. Caly kanion jest doskonalym miejscem do kilkudniowych trekkingow, splywow kajakami, czy raftingu. Wydaje mi sie, ze od dolu, z dna kanionu, z innej perspektywy ma sie okazje naprawde podziwiac ogrom tego cudu natury. Tak czy inaczej warto i tu przyjechac. Chociaz, czy jest jakies miejsce na swiecie, gdzie nie warto sie wybrac? Chyba nie ma, bo chociaz raz wszedzie, osobiscie trzeba sie zjawic, aby sprawdzic... empirycznie.











Z kanionu powrocilismy do Arequipy, aby wieczorem cala rodzina zasiasc na pierwszym pietrze kolejnego autobusu (firmy o wdziecznej nazwie Cromotex), ktory bezpiecznie dowiozl nas do dawnej stolicy Inkow - Cuzco.

C.D.N

Brak komentarzy: