piątek, 2 stycznia 2009

Cuba Libre! - czyli spotkania ze Staruszka Rewolucja, czesc 3

Dzien na ktory zaplanowalismy sobie La Habana Vieja, zaczelismy od Maleconu i krotkiego spaceru na zachod do budynku Sekcji Interesow USA, ktora dla uproszczenia bede jednak nazywal „ambasada”. Otoczenie tego budynku to tzw. Protestodromo, czyli pasaz i olbrzymia scena, z ktorej przemawiaja przywodcy rewolucji – wrogowi prosto w twarz tworzac swojego rodzaju ekperyment psychologiczny. Ciekawe co musza sobie myslec pracownicy ambasady, gdy pod oknami przewalaja im sie, wykrzykujac przerozne bezecenstwa tysiace Kubanczykow. Czy to w ogole na nich dziala? Protestodromo powstalo po calej aferze z Elianem Gonzalesem i tak jakos zostalo. Z prowizorycznej konstrukcji zmienilo sie w dosc pokazna, a pelnego obrazu dopelnia slogan „Patria o Muerte – Ojczyzna albo Smierc” i 138 masztow z czarnymi flagami, ktore upamietniaja kazdy rok walki z imperializmem, od czasow poczatku dzialan niepodleglosciowych w 1868 roku. I to wszystko epatuje prosto w oko „szatana z polnocy”. Niestety znikly juz bilboardy porownujace Georga W. Busha do Hitlera i innych „wielkich” tego swiata. Co ciekawe wlasnie tutaj zaplanowane byly koncerty, przemowienia i inne atrakcje na hawanskie obchody piecdziesieciolecia staruszki rewolucji.



Zostawiwszy za soba propagandowa rywalizacje dwoch "poteg" udalismy sie na najblizszy przystanek autobusowy i dalej do Starej Hawany. Po drodze wstapilismy do sklepu mieszczacego sie w fabryce Partagas, gdzie zakupilem swoje pierwsze na wyspie cygaro. Przeciez pobyt tu trzeba bylo w koncu jakos uczcic. A skoro uczcic to zakotwiczylismy na chwile w innym hemingway'owskim barze, mianowicie La Bodeguita del Medio. Tutaj poczciwy Ernest pijal mojito i generalnie kazdy kto tu wpadnie nie zamawia nic innego. Dzisiaj miejsce to pelne jest turystow, a cena koktajlu jak na warunki kubanskie jest odstraszajaca – 4CUC w porownaniu do normalnej 1.5 – 2CUC. Pomimo to jedno mojito warto tu zamowic i zobaczyc o co tyle szumu. Tak tez zrobilismy i nadal nie wiem o co ten szum, bo sam koktajl byl dosc przecietny. To, jak sie okazalo pozniej, bylo w wiekszosci kubanskich lokali regula. Zeby w tym kraju nie potrafiono zrobic porzadnego mojito to skandal. Ale nic, na urlopie nie ma co sie unosic.





Mojito w LBDM sie skonczylo, cygaro jeszcze sie tlilo wiec ruszylismy dalej. I tuz obok spotkalismy pania Graciele, 85 letnia weteranke tytoniowego nalogu, ktora po krotkiej pogawedce nieskromnie stwierdzila: „Soy famosa” - jestem slawna. I bez dwoch zdan jest. Jej fotogeniczna podobizna znajduje sie w najnowszym przewodniku Lonely Planet, a jakis nawiedzony malarz sprzedawal nieopodal jej portret. Nic dodac nic ujac, pani Graciela jest w Hawanie instytucja. Nie pozwolilem uciec okazji i oczywiscie dalem sie sfotografowac ze slawa. Jak celebrity to celebrity. Bez dwoch zdan dona Graciela jest jednak najbarwniejsza z postaci pozujacych do zdjec na ulicach Hawany. Reszta, ktorych pelno w okolicy, to w wiekszosci poubierane w kreolskie stroje mulatki, panowie w garniturach w stylu Buena Vista Social Club lub brodacze z beretem w stylu Che. Wszyscy oni maja obowiazkowe gigantyczne cygara i nagabuja bialasow z aparatami. Zadne z nich jednak tych tytoniowych monstrow nie pali, a dona Graciela i owszem. Jest autentyczna. Zreszta wystarczy na nia spojrzec, zeby wszelkie watpliwosci ustapily. Jest urocza. Pozdrawiamy!



Niedaleko za posterunkiem Gracieli uliczka wychodzi na przepiekny Plaza de la Catedral. Gdy wchodzi sie tam po przejsciu tymi dziurawymi uliczkami, pelnymi domow, ktore swoja swietnosc zostawily gdzies za progiem tego stulecia, wrazenie jest ogromne. Wchodzac na plac, rozpoczyna sie hawanski turystyczny szlak biegnacy odnowiona za pieniadze UNESCO czescia Starej Hawany. Jest to czesc przepiekna, ktora pozwala wyobrazic sobie jak to miasto wygladalo kiedys i byc moze jak bedzie wygladalo w przyszlosci. Ciezko jest opisac wszystkie zabytki i warte zobaczenia budynki. Moze i nie warto ich opisywac, bo kazdy znajdzie tam swoje miejsce, swoj zakatek. Moim zdaniem atmosfere psuje tylko ciagle zaczepianie i oferowanie przejazdzki konna bryczka, restauracji, czy tez kolejnych pudelek cygar w nieodlacznej „dobrej cenie”. Taki koszt trzeba jednak poniesc, gdy chcemy sobie tu pospacerowac.Ot cena turystycznej atrakcji.







Oprocz architektonicznych perelek jak Plaza de La Catedral, Plaza Vieja, czy Plaza de San Francisco, turystyczna Hawana ma tez do zaoferowania pare innych rzeczy. Jesli interesuje was literatura rewolucyjna, zajrzyjcie na piekny Plaza de Armas, ktory oblegaja sprzedawcy ksiazek. Na sprzedaz jest tu oczywiscie wszystko zwiazane z Che, poczawszy od albumu z jego fotografiami, a na wspomnieniach z Boliwii i „Dziennikach Motocyklowych” konczac. Prawdziwi badacze, lub tez fani znajda chyba wszystkie wydane przemowienia Fidela, historie atakow CIA na slawnego brodacza, czy jakichkolwiek inny tom zwiazanych chocby luzno z walka rewolucyjna. Jesli szukanej pozycji tu nie ma, nie ma jej juz nigdzie. Wszystko to w sennej, karaibskiej atmosferze - niektorych handlarzy doslownie trzeba by budzic, gdy drzemia na skladanych fotelikach czekajac na klientow.

W tej czesci miasta mozna zwiedzac wiele rzeczy, od hotelu Ambos Mundos i pokoju, w ktorym w latach 30-tych zatrzymal sie Hemingway (ahh te hemingwayowskie memorabilia) po makiete calej Starej Hawany, stworzonej z dbaloscia o szczegoly i oswietlana, przy akompaniamencie odpowiednich dzwiekow, w cyklach imitujacych dzien i noc. Popularnym miejscem jest Muzeum Rumu Havana Club, ikony kubanskiej sceny alkoholowej. Otwarte pare lat temu kusi magiczna nazwa, ale odstrasza cena za wejsciowke. My dalismy sie skusic i czuje sie zobligowany odradzic wizyte w tym przybytku. Po pierwsze nie jest to miejsce, w ktorym naprawde kiedys robiono rum, wszystko jest tu sztucznie przeniesione i gdy porownamy ten przybytek chocby z muzeum browaru w Zywcu wypadnie on dosc mizernie. Ciekawe jest tu jedynie opis procesu wytwarzania rumu, od sciecia trzciny cukrowej po butelkowanie, chociaz wszystko to co opowiada przewodnik jest juz opisane w ulotce, ktore tam rozdaja. Moge odradzac, ale i tak najlepiej jest przekonac sie o tym samemu. Ja ostrzegalem:)

Turystyczny „makijaz” nalozony na Hawane, te odnowione domy, wspaniale koscioly, muzea, restauracje sa piekne, sa niesmowite, ale dla mnie osobiscie brakuje im tego „czegos”, brakuje im prawdziwego ducha miasta. Brakuje im prawdziwego zycia. Bo ta, pulsujaca zyciem HAWANA jest gdzie indziej, chociaz tuz obok. Wystarczy odbic w dowolna boczna uliczke, potem w jeszcze jedna i kolorowa, piekna, cukierkowa rzeczywistosc jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki zamienia sie w odrapana, pelna dziur, pourywanych drzwi i brakujacych szyb karykature. To jest najbardziej szokujace doznanie jakie moze cie spotkac w Hawanie. Moze nawet tylko tutaj, gdyz nie mnowimy to o "normalnej" dzielnicy i slumsach, jak w innych latynoamerykanskich miastach. W przypadku kubanskiej stolicy jest to normalna dzielnica mieszkalna, pelna pieknych kolonialnych budynkow, tyle ze walacych sie na leb na szyje. W kazdym innym miescie balbym sie w taka okolice zajrzec bez towarzystwa kogos z wewnatrz. Tu nie bylo mowy o jakimkolwiek stresie. W ogole trudno o bardziej bezpieczne latynoskie miasto od Hawany. Porownujac ta odmalowana czesc z ta sasiednia, mowimy o dwoch odmiennych rzeczywistosciach, o przepieknej, ozdobionej scenie, na ktorej rozgrywa sie spektakl i o kuluarach pelnych balaganu i zamieszania, w ktorych jednak toczy sie prawdziwe teatralne zycie. Bo ta odsunieta na boczny tor czesc Habana Vieja jest o wiele bardziej interesujaca. To tu pulsuje serce miasta, nie w tej sztucznej, paralelnej rzeczywitosci, w ktorej domach nie wiadomo, cyz w ogole ktos miesyka. Tutaj mozna zobaczyc jaka naprawde jest Hawana i jak naprawde wyglada zycie w stolicy Kuby. Wiele z tych budynkow praktycznie nie nadaje sie do zamieszkania, powiedziec, ze sie sypie to powiedziec za malo. Mimo to mieszkaja tu cale rodziny, czasami kilka pokolen pod jednym dachem. Jezdnie czesto nie maja asfaltu, ani bruku. Dziury sa niczym nie zabezpieczone i mozna latwo nawiazac blizsze spotkanie z podziemna rura. Nad glowa tez trzeba sie rozgladac, czy akurat jakis obluzowany kawalek tynku nie leci w nasza strone. Przechodzisz obok biednego samochodu, ktory pozbawiony reflektorow i blysku lakieru czeka na powrot do czasow swojej swietnosci, ale na razie jego kola blokuja cegly. Balkony wygladaja jakby zaraz mialy sie oddzielic od reszty budynku, a przez rozpadajace sie drzwi wejsciowe widac klatke schodowa, do ktorej balbym sie normalnie zajrzec, nie wspominajac o ruszeniu po schodach na wyzsze pietra. Stara Hawana jest w ruinie, ale jest pelna dumy i zadziwiajacej woli zycia, moze nawet radosci. To samo ludzie, ktorych mozna tu spotkac. Weseli i usmiechnieci, tancza na ulicy w rytm plynacych z okien dzwiekow muzyki (chociaz niestety salse, o ktorej wspomina tyle filmow i ksiazek zastapil juz latynoski rap i inne mniej klasyczne gatunki). Zycie toczy sie tu na ulicy, wsrod ludzi i z ludzmi. Wszyscy stoja na balkonach nawolujac do siebie i rozmawiajac, albo tez na ulicy, grupkami pod rzedami suszacych sie ubran. Kazdy usmiechniety, pozytywnie do ciebie nastawieni. Nikt cie tu nie meczy szepczac do ucha magiczne zaklecia w stylu „Good cigar, best price, Cohiba, Montecristo”, czy „maybe horseriding, sir?”. I mimo, ze nie mam zludzen, ze nie uznaja cie za swego, tutaj nie ma tej turystycznej otoczki, tego zadufania, sztucznosci. W idealnym swiecie te domy wygladalyby jak piekne cukierkowe twory dwie ulice dalej i tego im z calego serca zycze. Bo ci ludzie nie zasluguja na taki los, zasluguja na to aby mogli mieszkac w godnych, cywilizowanych warunkach. Wspaniale by jednak bylo, gdyby atmosfera tego miejsca pozostala niezmieniona. Bo prawdziwa Stara Hawana to ta nietknieta dzielnica, gdzie czas sie zatrzymal i jej mieszkancy.













Ikona Hawany jako miasta polozonego nad magicznymi, turkusowymi wodami morza jest jej nadbrzerze, a szczegolnie Malecon – znana z tysiecy obrazow, pocztowej i zdjec „promenada”. Pisze w cudzyslowie, gdyz nie jest to miejsce jedynie do spacerow. Wzdluz spacerowej czesci biegnie bowiem szesciopasmowa jezdnia, chyba jedna z najbardziej malowniczych ulic na swiecie. Wsiasc w kabriolet z lat piecdziesiatych i przejechac sie po Maleconie, to jest cos. Mozna skorzystac z uslug coco-taxi, kubanskiej wersji tuk-tuka, albo po prostu spacerowac tam i spowrotem, w wietrzne dni uwazajac na zalewajace chodniki fale. Wypatrywalismy tych oslawionych fal kazdego dnia, czy to rano, czy wieczorem, gdy wracalismy na piechote do domu. Za kazdym razem morze bylo spokojne, wiatr nie wial, a wiec i fal nie bylo. Maleocon pelen byl wtedy spacerowiczow, zakochanych par, grajkow, czy wedkarzy probujacych wyrwac wodzie cos na obiad. Wszystkim tym aktywnosciom towarzyszyly butelki rumu, krazace z rak do rak. Dopiero ostatniego wieczoru, podczas pozegnalnego spaceru Maleconem przy wtorze dmiacego wiatru znad znad zatoki udalo nam sie zaobserwowac ten naturalny spektakl. Fale przewalaly sie przez betonowe bariery i z szumem zalewaly ulice i przejezdzajace nia samochody. W tym momencie kabriolet lub coco-taxi nie wydawal sie juz tak dobrym pomyslem. Spacer wytyczonym chodnikiem takze byl niemozliwy, chyba ze mialo sie na sobie stroj kapielowy i nie degustowalo akurat kubanskiego cygara. Stroju na sobie nie mielismy, a cygara bylo szkoda wiec przechadzalismy sie, uwazajac na dziury pod nogami, druga strona ulicy, z bezpiecznej odleglosci obserwujac ten magiczny spektakl.









Wspomnialem o „dziurach pod nogami”, gdyz Malecon to nie wyjatek od reguly jesli chodzi o architekture miasta. Tu takze widac ten dualizm, gdzie „nowoczesne” i odrestaurowane budynki poprzeplatane sa „wolajacymi o pomoc” kamienicami. Tu jak w Starej Hawanie, w tych wydawaloby sie nie nadajacych sie do niczego domach zyja ludzie. Czesc z nich jest odnawiana, czy to przez jakiejs masci deweloperow, czy przez panstwo, ale wiekszosc jest pozostawiona sama sobie. Na scianach farba odchodzi platami, odkrywajac poszczegolne warstwy i „barwna” historie swego istnienia. Niektore podpieraja rusztowania, innych nie podpiera juz nic. Chodnik przed domami nie istnieje i aby nie zwichnac sobie kostki powinno sie tu chodzic w obuwiu przeznaczonym do gorskich trekkingow. Poprzeczne uliczki biegnace od Maleconu w wiekszosci sa do siebie podobne. Ale wszystko zalezy tez od czesci promenady, w ktorej stoimy. Ta najbardziej malownicza to wlasnie odcinek wschodni, sasiadujacy z La Habana Vieja. Gdy przemiescimy sie w strone zachodnia, w kierunku Vedado, krajobraz stopniowo sie zmienia. Juz w oddali widac majestatyczne budynki hoteli, w tym najslawniejszego i najdrozszego „Nacional”. W miare uplywu kilometrow Malecon przestaje byc gruzowiskiem. Klasyczne budynki zostaja zamienione na lekko nowoczesniejsze, budowane juz za „nowych czasow”, co nie znaczy ze w lepszym stanie. Ewentualnie dojdzie sie do ambadasy USA i dalej do willowych czesci Vedado. Ten prawdziwy Malecon to dla mnie jednak poczatkowe kilometry, z tymi wszystkimi dziurami, sypiacymi sie kamienicami.







Hawana to miasto magiczne, ktore zdecydowanie zawladnelo moim sercem. Moze nie do konca chcialbym sie tam przeprowadzic, ale wracac chcialbym tam zawsze. Ma w sobie cos tak specjalnego, ze ciezko to ujac slowami. Jedni zapewne beda widziec tylko ruiny, dziury w ziemi i biede, ale kluczem do poznania Hawany jest spojrzenie glebiej, pod skorupe. Jest tu tyle zaulkow, kazdy o wyjatkowej atmosferze. Za kazdym rogiem moze sie kryc cos unikalnego, cos czego nigdzie indziej na swiecie sie nie spotka. Hawana pada, ale sie nie poddaje i wierze, ze kiedys sie podniesie, a razem z nia takze jej mieszkancy.

Hawana nas zauroczyla, ale Kuba to nie tylko stolica. Ruszylismy wiec, jak to mowia hawanczycy, "na prowincje", aby sprawdzic jak Staruszka Rewolucja trzyma sie z dala od centrum wladzy...


C.D.N

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Haha dona Graciela wygrała! W końcu jak inaczej możnaby żyć w światowej stolicy cygar..;] Zaciekawił mnie też kontrast pomiędzy kolorowymi budyneczkami a slumsowatymi dzielnicami mieszkalnymi

ciekawy artykuł, tak trzymać:]

Dookola Świata 2008 pisze...

Dona Graciela rzeczywiscie wygrywa jesli chodzi o meskie serca:)

Dziekuje za komentarz. Licze na glos w konkursie:)

Pozdrawiam,

Michal