wtorek, 30 grudnia 2008

Cuba Libre! - czyli spotkanie ze Staruszka Rewolucja, czesc 2

Zapoznawanie sie z kubanska rzeczywistoscia przy swietle dziennym rozpoczelismy od mocnego rewolucyjnego kopa. Przeszlismy z naszego mieszkanka na Plac Rewolucji, wokol ktorego skupiaja sie glowne gmachy rzadowe, siedziba partii i byle miejsce pracy Commandante in Jefe Fidela Castro Ruz. Plac jest znacznych rozmiarow i w czasie kwiecistych przemow brodatego Fidela moglo sie na nim zmiescic podobno ponad milion ludzi. Najbardziej znanymi elementami tutaj sa bialy, marmurowy pomnik kubanskiego bohatera narodowego Jose Marti (rownie wielbionego przez Kubanczykow z Miami,jak i tych z Hawany) oraz mural z niesmiertelna podobizna Che Guevary z rownie wiecznym napisem "Hasta la Victoria Siempre" (Zawsze ku zwyciestwu) po przeciwnej stronie. Caly plac przecina paropasmowa ulica, ktora w czasie obchodow zdaje sie byc zamknieta. Pod pomnikiem Marti jest jeszcze trybuna, z ktorej przemawiaja wodzowie rewolucji, przypominajaca troche nasza z Placu Defilad. Caly czas doszukujemy sie tu podobizn z Polska z czasow poprzedniej epoki, nie to ze za wiele pamietamy. Gdy dotarlismy tu i zobaczylismy podobizne Che na wlasne oczy razem z przejezdzajacymi pod nia tymi wszystkimi samochodami, mielismy wrazenie spogladania na pewnego rodzaju surrealistyczna rzeczywistosc. To co do tej pory znalismy ze zdjec, filmow, czy tez wiadomosci telewizyjnych, teraz odczuwalismy wlasnymi zmyslami. Piekne wrazenie, dla ktorego warto ruszac w swiat.





Z Plaza de la Revolucion udalismy sie na pobliski dworzec autobusowy, zeby wywiedziec sie co i jak z transportem na wyspie. Z roznych wzgledow bowiem odrzucilismy pierwotny plan wypozyczenia samochodu. Sa tu dwie kompanie transportowe: Astro przeznaczone dla Kubanczykow i Viazul celujace w turystow i bardziej zamoznych rodakow. Podczas gdy przewodnik Lonely Planet stwierdza, ze w kazdym busie Astro sa dwa miejsca oferowane osobom placacym peso convertible (CUC), okazalo sie, ze sa to wiesci dawne i nieaktualne. Moze tak i bylo, ale obecnie turysci nie maja wstepu na poklad Astro. Odsylani sa do "pokoiku za firankami" - doslownie! - gdzie urzeduja panie z Viazul i sprzedaja stosowne bilety. Z dziesiec razy drozej oczywiscie, poniewaz podczas gdy w Astro placi sie peso cubano, tutaj tylko convertible. Standard jest jednak podobny, gdyz obie floty skladaja sie z busow „made in china”. Wywiedzielismy sie wiec co i jak z transportem i oposcilismy gmach dworca bogatsi o godzinowy rozklad jazdy.

Postanowilismy jednoczesnie kontynuowac rewolucyjny szlak zwiedzania i udac sie do centrum miasta i znajdujacego sie w dawnym palacu prezydenckim, Muzeum Rewolucji. W tym celu wsiedlismy na poklad miejskiego autobusu, zwanego tutaj "camello", czyli wielblad. Trzeba w tym momencie nadmienic, ze nie ma juz na ulicach Hawany oslawionych rozowych, dwugarbnych autobusow-ciezarowek, niesmialo przypominajacych dwugarbne wielblady, stad prawdopodobnie nazwa. Przeszly do historii zastapione przez nowe produkty chinskiej mysli motoryzacyjnej. Uwiecznione na wielu hawanskich pocztowkach, stare camello mozna jeszcze podobno spotkac na prowincji, co nam sie udalo, chociaz nie w rozowej barwie, w Santa Clara.

W tym momencie, jako ze jestesmy przy temacie wsiadania do autobusu, warto zajac sie innym fenomenem znanym nam z dawnych czasow, mianowicie kolejkami. Do autobusow, budki z lodami, hot dogami, a czesto i sklepow ustawiaja sie tu bowiem kolejki. Czesto w ogole nie widac, ze ktokolwiek jest ustawiony w jakiejkolwiek kolejnosci. Wszyscy stoja sobie gdzie chca, bardzo rzadko jak to bylo u nas, gesiego i w kupie. Sekretem calego tego przedsiewziecia jest dowiedzenie sie kto jest ostatni i zapamietanie jego twarzy. Gdzy przychodzimy, dajmy na to na przystanek autobusowy, rzucamy w przestrzen pytanie "Ultimo?", czyli "ostatni?" i uzyskawszy odpowiedz wiemy juz za kim jestesmy. Tak samo odpowiadamy, gdy kolejna osoba zjawi sie w poszukiwaniu transportu i ulokuje sie za nami. W miedzyczasie mozemy szwedac sie po okolicy, caly czas bedac jednak czujnymi, gdyz w Hawanie nie ma zadnych rozkladow i nigdy nie wiadomo, kiedy przyjedzie autobus, kiedy wystawia na sprzedaz swieza pizze czy hot doga mozna mniej wiecej okreslic. Gdy pojawi sie on na przystanku, rozproszeni po okolicy ludzie jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki ustawiaja sie sprawnie w kolejce do drzwi wejsciowych, kazdy na swoim miejscu i w odpowiedniej kolejnosci. I tak jest wszedzie. Autobus zapelnia sie do granic mozliwosci, a kierowca jest w stanie wylaczyc silnik i wolac na pasazerow, aby przemieszczali sie na koniec autobusu, gdzie jeszcze jest troche miejsca do oddychania. Wszystko to po to, aby nikt nie zostal na przystanku i wszyscy sie zmiescili. Oplata za przejazd wynosi 0.40 peso cubano, czyli praktycznie nic. I za taka wlasnie cene, scisnieci jak sardynki w oleju pojechalismy do centrum Hawany.

Wypakowalismy sie na ostatnim przystanku, tuz pod hawanskim Capitolio, czyli kopia znanego z Waszyngtonu Kapitolu. I naszym oczom ukazala sie ta prawdziwa Hawana, a wlasciwie jej poczatki - mnostwo starych samochodow, obdrapane, walace sie ale piekne budynki. Od pierwszego rozejrzenia sie mozna poczuc atmosfere tego miasta. Jestesmy tuz przy granicy z Habana Vieja – najstarsza dzielnica miasta, w ktorej realizm miesza sie z odrestaurowana za pieniadze UNESCO „rzeczywistoscia”. Uliczki biegnace od Capitolio prowadza wlasnie tam, do serca miasta. My tego dnia jeszcze sie tam nie zapuszczalismy. Postanowilismy stopniowac sobie doznania i rozejrzec sie najpierw w centrum. Wejscie do kopii ostoi waszyngtonskiej demokracji rowniez zostawilismy sobie na pozniej.





Ja swoja porozciagana na wszystkie strony uwage staralem sie skupic na odrestaurowanych na cacuszka oldsmobilach zaparkowanych nieopodal. Jak sie okazalo byla to czesc rzadowego przedsiewziecia majacego na celu odchudzenie turystycznych portfeli, noszaca wdzieczna nazwe „wypozycz sobie marzenie”. Cos na ksztalt polaczenia MPT z muzeum motoryzacji w Otrebusach. Pieknie zachowane auta o niebieskich tablicach rejestracyjnych (znaczy sie wlasnosc panstwa) mozna sobie wypozyczyc, razem z kierowca za sowita oplata w CUC. Na przyklad za pol godziny jazdy kabrioletem z lat piecdziesiatych ubieglego stulecia nalezy wysuplac kwote okolo 25CUC, czyli wiecej niz miesiecznie zarabia na Kubie lekarz. Sa chetni? Pewnie, ze sa. Co na to sumienie? Kazdy ma swoje:) Duzo bardziej autentycznie wygladaja te „prawdziwe” cuda techniki o zoltych (wpasnosc prywatna) tablicach rejestracyjnych. Te krazowniki szos parkuja nieopodal, w cieniu drzew czekajac na klientow. Turysta jednak legalnie w nie nie wsiadzie. Generalnie rzecz biorac, wszystkie te samochody na Kubie pelnia role tzw. Collectivo, czyli cos na ksztalt wieloosobowych taksowek jezdzacych po z gory ustalonych trasach. Spod Capitolio rusza taka w droge dopiero, gdy zapelnia sie wszystkie miejsca. Te poobijane, polatane, posklejane krazowniki przemykajace po kubanskich ulicach to wlasnie collectivo. Ciekawostka jest fakt, ze w wiekszosci przypadkow oryginalna zostala juz tylko karoseria i wnetrze, podczas gdy czesci napedowe jak silnik i inne niezbedne do zycia samochodu rzeczy zapozyczone zostaly od pojazdow produkcji radzieckiej, traktorow, czy innych wytworow przemyslu motoryzacyjnego. Kubanczycy, zmuszeni przez okolicznosci, stali sie najlepszymi mechanikami na swiecie, zdolnymi sprawic, ze wszystko bedzie jezdzic, nawet wbrew naturze. Jak juz wspomnialem nielegalnym jest przewozenie turystow w tychze collectivo, tak jak w rykszy rowerowej. Ten fakt jednak nie przeszkadza temu, ze jak sie chce to mozna. Wszystko zalezy usmiechu, kierowcy i oczywiscie zdolnosci negocjacyjnych oraz paru CUC. Bez tego na Kubie ani rusz.







Oprocz tego srodka transportu i wspomnianej juz komunikacji miejskiej mozna sie jeszcze poruszac po Hawanie taksowkami, jesli ktos chce. Tych tez sa rozne rodzaje i co za tym idzie charakteryzuja sie roznymi cenami. Najdrozsze sa taxi o zachodnich markach aut jak Peugeoty czy inne cuda. Drugie w kolejce sa Lady – biale. Najbardziej ekonomicznymi taksowkami sa zolte Lady, ktore czasem takze pelnia role collectivo, tzn. Laduja w siebie wiecej osob niz tylko jednego klienta i rozwoza ich po kolei. To zapewne obniza jeszcze oplate. Co ciekawe na ulicach mozna spotkac swoiste zolto-lado-hybrydy w postaci „limuzyny”. Pod tym haslem kryja sie po prostu dwie zespawane w jedna calosc Lady. Przod i byc moze tyl pochodza z jednego samochodu, natomiast w srodek dospawana jest jeszcze pasazerska czesc innego egzemplarza. W ten sposob da sie pomiescic wiecej osob podczas jednego kursu. W ekstremalnych wypadkach mozna chyba polaczyc w jedno trzy rozne auta. Niektore spawy dla „bezpieczenstwa” pokryte sa jeszcze tasma klejaca:) Ot kubanska pomyslowosc.



Ale odbilem troche od watku. Wracajac do centrum i architektury. Okolica Capitolio to reprezentacja pieknych budynkow Hawany, hoteli (w tym znanego Inglaterra), bogato rzezbionego gmachu opery, czy innych nie posiadajacych swoich nazw, a wartych wspomnienia. Takze i tutaj widac zeby czasu, ktore nadszarpnely te konstrukcje, jedne bardziej, inne mniej. Wiele zabudowan w samym centrum miasta po prostu sie sypie, czasami brakuje im praktycznie „wnetrz” nie wspominajac o oknach. Nie przeszkadza to jednak podziwiac ich wielkosci i architektoniczego kunsztu. Bo Hawana to perla architeketury, najrozniejszych stylow. Az boje sie myslec jak wygladala piecdziesiat lat temu, w pelni rozkwitu. Od Parque Central, w ktorym jeden kacik zawsze, ale to naprawde dwadziescia cztery godziny na dobe, pelen jest krzyczacych i gestykulujacych fanow baseballu, w strone morza biegnie pasaz zwany Prado, odrzewiona aleja, pelna lawek, ktora mozna spokojnie spacerowac unikajac ostrych promieni slonca. Pasaz ten po obu stronach otoczony jest jezdnia, po ktorej suna rikszarze i stare buicki, fordy i inne cudenka. Temu wszystkiemu smutnie z gory przygladaja sie budynki i ludzie. Bo zycie toczy sie tu na balkonach, gdzie wsrod prania przesiaduja mieszkancy plotkujacy o sukcesach rewolucji i codziennych sprawach. Gdzieniegdzie pod sklepieniami budynkow rozsiadaja sie grupki mezczyzn i przy akompaniamencie rumu i gestego dymu z cygar zawziecie graja w domino.









Tam gdzie konczy sie Prado, zaczyna sie Malecon, ciagnacy sie przez osiem kilometrow wzdluz wybrzeza. Nas jednak interesowalo Muzeum Rewolucji mieszczace sie w pieknym, eks palacu prezydenckim. To tutaj urzedowal Fulgencio Batista, zanim 1 stycznia 1959 roku skonczyl sie jego czas a zaczela epoka „barbudos”, czyli brodaczy. Dzisiaj mozna w tym budynku podziwiac najrozniejsze eksponaty zwiazane z czasami rewolucji i walk o niepodleglosc. Sa tu takie rarytasy jak koszule Fidela i Raula Castro, radio przez ktore nadawal Che Guevara, oryginalne przemowienie obroncze Fidela „Historia mnie uniewinni”, czy tez tablice pozdejmowane ze znacjonalizowanych fabryk amerykanskich. Ramy czasowe siegaja od, jak wspomnialem czasow niewolnictwa, Jose Marti i walk o niepodleglosc po zwycieskie lata, gdy wprowadzano przmyslane reformy rolne i klolejne pieciolatki. Wszystko jest po hiszpansku i angielsku, wiec propaganda dziala doskonale. Na dole, przy wejsciu znajduje sie tzw. Kacik kretynow, gdzie jest tablica z karykaturami trzech osob: Georga Busha seniora, Ronalda Reagana i Fulgencio Batisty, a przy kazdym z nich napis „Dziekujemy kretynie za pomoc w konsolidacji rewolucji”. Ot poczucie humoru. Przed muzeum stoi czolg, z ktorego Fidel dowodzil i podobno strzelal w czasie nieudanej inwazji USA w Zatoce Swin. Obok glownego budynku muzeum powstal jeszcze dodatkowy pawilon, w ktorym glownym eksponatem jest odnowiony i pieczolowicie chroniony jacht „Granma”, na ktorym Fidel, Che, Raul i Camillo Cienfuegos wraz z 81 innymi rewolucjonistami przybyli z Meksyku, aby dokonac to czego dokonali. Jak udalo im sie ladowanie, wszyscy wiedza.





Z muzeum, bocznymi uliczkami udalismy sie w droge powrotna do Capitolio. Po drodze zaliczylismy Edificio Bacardi, wspaniale zachowany budynek w stylu art deco i bar Floridita, gdzie Ernest Hemingway popijal swoje daiquiri. Po drodze natknelismy sie na maly bazarek z produktami rolnymi, gdzie probowalismy zakupic banany. Nie udalo sie, gdyz sprzedawczyni postawila nam zaporowa cene 1CUC za malutkiego bananika. Ot cena posiadania blond wlosow. Wysmialismy ja i poszlismy dalej. Co jak co, ale to juz bylo poprostu oszustwo. Powoli poznawalismy tymsamym reguly rzadzace kubanska ekonomia i nasze miejsce w szeregu. Rozumiemy, ze jako turysci musimi placic wiecej, ze ludzie tam nie maja innego dostepu do peso ceonvertible, jak wyciagac je od nas, lub wymieniajac swoje niskie pensje w kantorach. Natlok turystow w Hawanie sprawia, ze kazdego mozna w jakis sposob naciagnac. Mozna sie jednak nie dac, rozgladac sie uwaznie, rozpoznac kto cie probuje oszukac, a kto nie. Bez znajomosci hiszpanskiego jest jednak ciezko, wiec tym wszystkim przybyszom, ktorzy maja ten klopot, wspolczujemy.

Tym razem do Capitolio weszlismy, aby podziwiac jego monumentalizm od srodka. Rzeczywscie robi wrazenie. Marmurowe posadzki i wszystko chyba z marmuru, ciekawa dawna sala parlamentu i ... stoiska z pamiatkami. Na Kubie maja bardzo ciekawy zwyczaj, ze gdziekolwiek nie wejdziesz, do jakiegokolwiek zabytku, muzeum, czy innego przybytku, zawsze natkniesz sie na obowiazkowe stoisko z pamiatkami. I nie wazne, ze zaplaciles za bilet. Zeby gdzies dotrzec, musisz przejsc przez te sklepiki. A co sprzedaja? Ano generalnie kubanskie pamiatki mozna nazwac guevaryzmami bo to nic innego jak wszystko co sie tylko da okraszone podobizna Che. Koszulki, czapki, kieliszki, pocztowki, kalendarze, kolczyki itd., itp., a na nich Ernesto Guevara de la Serna. Ciekawe, ze najbardziej znanym kubanskim rewolucjonista na swiecie i jednym z glownych produktow eksportowych jest ... Argentynczyk:).



Po wyjsciu z Capitolio poszwedalismy sie jeszcze po okolicznych uliczkach, ktore tak mnie wciagaja. Posililismy sie sprzedawanymi z ulicznych stoisk kanapkami ze schabowym i tak dozywieni i najedzeni widokami zakonczylismy nasz dzien.

C.D.N.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Wlasnie przeczytalem Wyborcza i od razu wszedelem na Wasz blog. Super zdjecia i spora zbieznosc z naszymi przezyciami (w 100% sie z Wami zgadzam zgadzamy, ze taki rok to najlepszy rok w zyciu (choc caly czas mamy nadzieje, ze "na razie"), taz rzucilismy prace i tez wynajelismy mieszkanie i tez...pewnie wiele innych rzeczy)
Zapraszamy rowzniez na nasz blog: wokolglobu.blog.onet.pl (bez www na poczatku)
Pozdrawiamy,
Jaromir i Basia
PS
A jak ladowanie w kraju? Odnajdujecie sie? :)
J