niedziela, 17 lutego 2008

Goa, czyli plaze i nie tylko



Goa, Goa, Goa, niby jeden ze stanow Indiii, ale jakby nie indyjski. Wiekszosci zapewne kojarzy sie tylko z bezczynnym wylegiwaniem sie na plazy, w cieniu lisci palm kokosowych. I nie ma sie co z tym wyobrazeniem klocic. Wybrzeze stanu Goa pelne jest plaz i zatoczek, gdzie kazdy znajdzie cos dla siebie. Sa miejsca ekskluzywne, pelne hoteli w tradycyjnym rozumieniu, gdzie przyjezdzaja zorganizowane wycieczki z Europy. Sa miejsca bardziej odludne, gdzie mozna w spokoju kontemplowac szum morza i palm. Sa i takie jak Arambol, ktore nascie lat temu upodobali sobie hippisi i ludzie chcacy sie osiedlic w raju, w tanim raju. Arambol Beach byl wlasnie takim miejscem. Hippisowska enklawa, gdzie mogli w spokoju zyc sobie w milym klimacie nie niepokojeni przez zadne wladze. Dzisiaj troche to sie zmienilo, miasteczko sie rozroslo i otworzylo na "normalnych" turystow, ale caly czas czuc tam ten klimat. Co chwila spotyka sie starszawe juz dzieci kwiaty i ich mlodszych odpowiednikow z dreadami na glowie. Przez ostatni tydzien mozna bylo spotkac i nas. Do dzisiaj nie jest to do konca skomercjalizowane miejsce, nie liczac niezwykle licznych straganow z najrozniejszymi ciuchami i calej hordy przybyszow z Rosji. (na straganie co chwila slychac, rowniez w naszym kierunku - pasmatri, krasnyj price i sto rupi, sto rupi!!) Mieszkac mozna tu w ladnym kolorowym domku w kolonialnym stylu, ale i w zbudowanej z palmowych plyt, plazowej chatce bez toalety i prysznica, gdzie cena noclegu nie przekracza 10 zlotych za noc. Do wyboru do koloru.

My mieszkalismy sobie w podobnej chatce, tylko ze z lazienka i prysznicem, tuz przy samym morzu, przy skalach. Zasypialismy i budzilismy sie z nieustannym szumem morza w glowie i z widokiem na fale. Nie ukrywamy, bylo milo i troche sie polenilismy. Po przeprawie z prawdziwymi Indiami zachcialo nam sie troche relaksu.

Ale i tu nie porzucilismy naszych obserwacyjnych obowiazkow i nie wygrzewalismy sie non stop na plazy. Bo Goa to nie tylko plaze. Warto pamietac, ze ten stan do 1961 roku nalezal do Portugalii i te wplywy caly czas mocno sa widoczne. Aby je poznac trzeba sie chociaz odrobine oddalic od plaz i na przyklad wypozyczonym skuterem pojezdzic po okolicznych wioskach. Mniej tu swiatyn hinduskich, chociaz oczywiscie sie zdarzaja. Wiecej za to kosciolow i kapliczek w charakterystycznym iberyjskim stylu, co swiadczy o tym, ze Portugalczycy mieli wiekszy misyjny zapal niz "angielscy heretycy". Pelno jest charakterystycznych domow pomalowanych na jasnozolte czy niebieskie barwy. Miejscowe drogi przebiegaja przez wsie, wzdluz rzek i przez palmowe gaje czy ryzowe pola. Im dalej od od plaz tym zielen staje sie intensywniejsza, a tereny mniej turystyczne. Warto wiec ruszyc sie na troche z piasku i morza, wziac skuter i zobaczyc prawdziwe Goa, odwiedzic miejskie targi, porozmawiac z ludzmi.



Jest jeszcze jedna rzecz, ktora odroznia Goa od reszty Indii. W restauracji, na prosbe o wegetarianskiego burgera dostalem odpowiedz, ze takiego niestety nie maja, ale wolowy owszem. Tak, tak w Goa jedza wolowine i steki sa dostepne praktycznie w kazdej knajpce. Coz, katolicyzm to nie hinduizm.


Tak konczymy nasza podroz po Indiach. Troche zobaczylismy, jeszcze wiecej zostalo na inny raz. Ruszamy w dalsza podroz do Azji - kierunek Hanoi, Wietnam. Chwilowo zegnamy cieple klimaty i wyjmujemy polary z plecakow. Znowu bedzie zimno... 15 stopni:)

Pozdrawiamy.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Czy rzeczywiscie wskoczyliscie ponownie w kurtki w Wietnamie?
Od tej pory staje sie obserwatorem przez bibulke.
Nic nie bede kalkowal, tylko wczytywal sie w Wasze opowiesci podparte ciekawymi zdjeciami.
Moj zaczepny ton wynika z tych wszedobylskich achow i ochow. Macie fajny pomysl na swoje zycie i tyle. Warto marzenia realizowac bez wgledu na ich niedostepnosc.

Pozdrawiam
MK

Anonimowy pisze...

Internet w pokoju i zadnych wpisowych nowosci?! Skandal!
Domagam sie. Natychmiast!

Machala