czwartek, 8 maja 2008

Singapur - miasto pod kontrola



Singapur, Singapur, Singapur. Juz od razu po wyjsciu z samolotu i rozejrzeniu sie po lotnisku, przeczuwalismy, ze to miejsce ma w sobie cos. Za pierwszym razem zwiedzilismy samo lotnisko. Bylo to w czasie naszego lotu z Bombaju do Hanoi, z przesiadka wlasnie w Singapurze. I trzeba otwarcie przyznac, ze jest to najnowoczesniejszy, najprzyjemniejszy, najwygodniejszy i najczystszy port lotniczy na jakim bylismy. Wydawac by sie moglo, ze to wrazenie spowodowane jest posrednio przez fakt, ze przylecielismy wtedy z Bombaju, gdzie na lotnisku nie bylo ani jednego sklepu, w ogole nic nie bylo. Mozna by tak pomyslec, ale tak nie jest. Changi International Airport robi wrazenie. A skoro lotnisko jest takie wystrzalowe, to jakie jest cale miasto? Postanowilismy to sprawdzic. Szybki kontakt z Singapore Airlines, poprzedzony meczaca rozmowa z teleoperatorem Virgin Atlantic (czemu angielskie firmy musza lokowac swoje infolinie w Indiach!!!) i juz pozmienialismy daty lotow, gwarantujac sobie trzydniowy postoj w Singapurze. Tym razem wysciubimy nosa poza samo lotnisko (sa tam wykladziny!! wszedzie!! no i darmowe kino dla wynudzonych podroznikow)

Singapur mial tym razem godnego konkurenta. Przylecielismy tu bowiem z Bangkoku, ktory przeciez tak bardzo przypadl nam do gustu. Bangkok byl do tej pory najnowoczesniejszym miastem, jakie odwiedzilismy w Azji, pelne energii, zycia (tego nocnego tez), i majace w sobie to cos, ta legende.

Singapur przywital nas deszczem. Nie mielismy zadnej rezerwacji, wiec od razu po odebraniu bagazy zaczelismy dzwonic po hostelach w poszukiwaniu wolnych lozek. Nie bylo latwo, kilka telefonow konczylo sie slowami "We are fully booked today", ale w koncu znalezlismy dwa wolne lozeczka w osmioosobowej sypialni. Hostel nazywal sie wymownie "Prince of Wales" i miescil sie nad angielskim pubem o tej samej nazwie. Znizka na piwo wliczona w nocleg:)

Po tym jak juz zalatwilismy sobie nocleg, przyszla pora na przmieszczenie sie z lotniska do miasta. Do tej pory, albo nas odbierali przyslani przez hotele wyslannicy, albo bralismy jakas taksowke czy inna riksze. W Singapurze jednak, wziecie taksowki bylo juz troche mniej ekonomiczne niz chociazby w Bangkoku. Ale jak juz wspomnialem, Singapur to baardzo nowoczesne miasto z baardzo dobrze rozwinieta siecia transportu publicznego. Maja tu min. takie rozwiazanie jak MRT - Mass Rapid Transport. I jest to po prostu metro, ktore porusza sie raz na ziemi, a raz pod ziemia. Z dala od korkow i wszelkiego rodzaju utrudnien. Z pomoca bardzo milej i doskonale mowiacej po angielsku obslugi MRT udalo nam sie zakupic bilety, zorganizowac trase, przesiadki i ruszylismy. Wagony MRT tez nowoczesne, wyswietlane sa reklamy (jak w SkyTrainie w Bangkoku) i rozne propagandowe filmy, w tym bardzo sugestywny na temat spostrzegawczosci i zagrozenia terroryzmem - symulowana eksplozja pociagu, podejrzani pasazerowie, pozostawione bagaze, na nas zrobily wrazenie. Zaczelismy sie rozgladac za pozostawionymi pakunkami, czy wiekszymi torbami, ale w zasiegu wzroku najwieksze byly nasze plecaki. To my bylismy podejrzani:)

A Singapur, jakie wywarl pierwsze wrazenie? Jedno od razu rzucilo sie w oczy. Wszedzie sa napisy po angielsku, w pociagu glos czyta stacje tylko po angielskiu, wszedzie wszystko jest na pierwszym miejscu opisane po angielsku. Obok dopiero sa tlumaczenia w innych lokalnych jezykach, w tym po chinsku. Jak sie pozniej okazalo, wszedzie, w calym miescie obowiazujacym i dominujacym jezykiem jest angielski. Z wszystkimi mozna sie tu porozumiec. Bez problemu. Duuza przewaga nad Bangkokiem, gdzie na dluzsza mete bez znajomosci tajskiego ciezko byloby funkcjonowac.

Skoro Singapur to nowoczesne miasto, nie moze zabraknac nowoczesnych budynkow. Przez okna pociagu widzielismy panorame z niezliczonymi drapaczami chmur. Jak londynskie City.

No ale nasz hotel, mimo ze ksiaze Walii, to miesci sie w dzielnicy Little India. Na stacji o tej samej nazwie przywital nas wiec tlumek hindusow, hinduskie sklepy, znajome dzwieki i zapachy. Bylismy znowu w Indiach, ale jakis takich troche innych. No tak, tu jest czysto. Duuuzo czysciej.

Dotarlismy do hotelu, rozwalilismy sie na naszym pietrowym lozku i tak skonczyl sie ten dzien.

Nastepnego dnia rozpoczelismy juz prawdziwe poznawanie miasta. Co do czystosci to wynika ona z tego, ze Singapur to generalnie miasto zakazow i kar. Chyba sie nawet tym szczyca, bo mozna kupic magnesy na lodowke czy koszulki z poszczegolnymi grzywnami i napisem (Singapore is fine city). A wiec, za smiecenie na ulicy jest kara 200S$, czyli jak papierek, pusta butelka, czy guma do zucia nie trafi do kosza, tylko na ulice - czapa, znaczy sie placisz. Oprocz tego, min. nie wolno na ulicy pluc (jak Ci Hindusi w Little India daja rade to nie wiem), nie wolno jesc ani pic w srodkach transportu miejskiego ani na stacjach MRT itd. itp. Mozna spotkac nawet znaki mowiace, ze w przejsciu podziemnym nie wolno spac. O dziwo lezal pod nim jakis pan i drzemal. Prawdziwym mistrzostwem swiata jest jednak zakazanie uzywania czegos, czego nie mozna sie bylo spodziewac. Otoz w Singapurze nigdzie, w zadnym sklepie nie kupi sie ..... gumy do zucia!!! Guma do zucia jest w Singapurze zakazana! Normalnie jak marijuana, czy inne tego rodzaju uzywki. Heh, to juz lekka przesada.



Troche sobie po miescie pochodzilismy. Porozgladalismy sie, pozadzieralismy glowy aby dojrzec szczyty wiezowcow. Singapur mimo, ze moze sie wydawac betonowa dzungla, na wzor innych wielkich metropolii, wcale taka nie jest. Co wiecej daleko mu od tego. Duzo tu zieleni, drzew, krzewow i czego tam jeszce potrzeba. Podobno miasto utrzymywane jest tak specjalnie i ma przypominac troche tropikalny ogrod. Moze do tego troche mu jeszcze daleko, ale naprawde przyjemnie sie po nim chodzi. Oczywiscie nie caly Singapur sklada sie z wiezowcow, biur, bankow itd. Znajdziemy tu wiele roznych odmiennych dzielnic, zupelnie nieprzypominajacych centrow finansiery. Takie miejsca jak wspomniana juz Little India, dzielnica Arabska, czy Chinatown to zupelnie inne swiaty, zebrane w granicach administracyjnych Singapuru. Singapur to taka mieszanka stylow, kultur i ludzi. Biali na ulicach to nic nadzwyczajnego, wrecz normalny, powszechny obraz. Tyle firm i bankow ze swiata ma tu swoje przedstawicielstwa, czy siedziby, ze expaci to widok powszedni. Aby miasto nie przypominalo tylko centrum finansowego, oprocz tych posczegolnych dzielnic, znajdziemy tu takze ogromne Zoo, z nocnym safari, gdzie zwierzeta trzymane sa w warunkach jak najbardziej przypominajacych ich srodowisko naturalne. Nie ma tu mowy o klatkach, czy innego rodzaju wynalazkach. Z orangutanami mozna nawet co rano zjesc sniadanko, dzielac sie z nimi owocami.



Jest jednak jedno, co sprawia, ze Singapur jest inny. Determinuja to, jak okresla przewodnik, dwie ulubione pasje Singapurczykow - zakupy i jedzenie, ze znacznym wskazaniem na zakupy. Bo Singapur to jedno wielkie centrum handlowe. Nowoczesne centra handlowe sa tu na kazdym kroku. Nie mozna sie przejsc po miescie, zeby nie natknac sie na jakis shopping mall. ONE SA WSZEDZIE!! Kazde centrum jest wielopietrowe, nowoczesne i miesci w sobie wszystkie mozliwe sklepy i marki. Ba, malo tego, niektore specjalizuja sie nawet w konkretnej branzy. Sa tu wiec wielopietrowe centra z sama elektronika: komputery, aparaty fotograficzne, odtwarzacze roznej masci, telewizory - wszystko to na wielu pietrach w kilku roznych centrach handlowych w miescie. Ceny jak na promocji przy otwarcuiu MediaMarkt. Wszystkiego do wyboru do koloru. Az boli glowa. Ehhh, tylko miec fundusze. Raj, nic dodac nic ujac (az sie boje pomyslec jak to wyglada w Tokio, czy HongKongu). Jak ktos nie lubi elektroniki, sa tu centra o ciekawej tematyce "lifestyle". Nie zachodzilem, wiec nie wiem co sie pod tym kryje, ale mozna sie domyslec. Wiekszosc to takie nasze Arkadie, tylko ze razy sto piecdziesiat cztery i po dwie, trzy na kazdej ulicy. Okazja na wydanie pieniedzy jest doslownie wszedzie. I to wszystko przemieszane jest z roznego rodzaju knajpkami, jadlodalniami, restauracjami i pubami. No i czasami sa tez te biurowce, wiezowce, bankowce, bo gdzies przeciez trzeba na to wszystko zarobic.



Sam w sobie Singapur jest uroczy. Ciekawa arhitektura, jak gmach teatru kojarzacy nam sie uparcie z owocem duriana, port marina, duzo zieleni, czystosc i te wiezowce. Co wiecej, ruch uliczny sprawia tu wrazenie duzo spokojniejszego i mniej intensywnego niz w tego typu duzych miastach, nie wspominajac o wiecznie zakorkowanym Bangkoku. Chyba wszyscy siedza w tych centrach handlowych, gdzie ruch jest bardziej intensywny niz na ulicy w godzinach szczytu.





A jesli ktos zateskni za sloncem, ledwo wygladajacym zza szczytow budynkow, plaza, kapiela w morzu, czy po prostu partyjka siatkowki plazowej i nie chce sie ruszac poza miasto, moze sie wybrac na sztucznie stworzona wyspe Sentosa. Jest to swego rodzaju plazowy park rozrywki usypany sztucznie tuz przy centrum miasta. Znajduja sie na tej wyspie luskusowy hotel, knajpki, roznego rodzaju rozrywki i ogolnie plaza, woda i palmy. Takze, jesli komus znudzil sie chlorowany basen na szczycie lub w podziemiach jego wiezowca moze sobie po prostu skoczyc na tropikalna plaze w centrum miasta. Co wiecej Santosa caly czas sie rozbudowuje i kto wie, co tu bedzie sie jeszcze znajdowalo w przyszlosci.





Singapur nam sie podobal i chyba wygral z Bangkokiem, duzy plus to ten obowiazujacy angielski. Zreszta do Bangkoku bliziutko i zawsze mozna stad wyskoczyc na weekend sie pobawic:) Wiec jesli ktos zna jakis wakat w Singapurze, to my jestesmy chetni. Bo czemu nie zamieszkac w stolicy Azji:)?

Brak komentarzy: