sobota, 26 stycznia 2008

Transport w Indiach



Jak wiemy Indie to szalony kraj pod wzgledem poruszania sie po drogach, czy to pieszo czy w roznego rodzaju pojazdach. W ostatnich dniach poznalismy jak to jest jezdzic po Indiach pociagiem normalnej klasy oraz lokalnym autobusem. Przyjemnosc ta spotkala nas na trasie z Agry do Khajuraho z przesiadka w Jhansi. Z Agry do Jhansi udalismy sie pociagiem. Wagon bez przedzialow, z trzyosobowymi lawkami i kratami w malych oknach, zeby nieupowaznieni do tego osobnicy nie wkradali sie przez nie do srodka. W srodku pelen folklor. Tlumy Hindusow, my i jeszcze jakas przykurzona para Anglikow. Expess ten zatrzymywal sie na wiekszosci stacji po drodze, na ktorych odbywal sie spektakl pod tytulem "Czas na przekaske". Z peronow do wagonow wpadalo kilku sprzedawcow wszystkiego, od orzeszkow ziemnych, przez wegetarianskie przysmaki po herbate z mlekiem. Gdy pociag ruszal, oni pozostawali w srodku, aby dokonczyc swoj handlowy proceder na kolejnej stacji, na ktorej do skladu wkraczala nowa zgraja. I tak non stop. Zamiast czterech godzin, przez prawie szesc.
Przesiadanie sie z jednego srodka transportu na drugi wiaze sie w Indiach z ryzykiem takim, ze ktos cie przekona do czegos zupelnie innego. Przykladowo w Jhansi, przebiegli Hindusi lapia turystow wysiadajacych z pociagu i udajacych sie do Khajuraho i wmawiaja im od poczatku, ze nie ma juz zadnych autobudow. Wszystkie dawno odjechali, teraz mozesz juz kolego tylko taksowka. Dla uwiarygodnienia swej bajeczki pokazuja Ci informacje turystyczna na dworcu, gdzie rzeczywiscie napisane jest, ze ostatni autobus odjechal pare godzin temu. W tym wlasnie momencie przydaje sie przewodnik, w ktorym napisano, ze jest jeszcze dworzec autobusowy, z ktorego spokojnie mozna jeszcze dojechac do miejsca przeznaczenia. Sniadolicy naciagacz upiera sie, ze owszem dworzec jest, ale bezposrednich autobusow oczywiscie nie ma. Jest tylko jakis przesiadkowy, ale on dojezdza bardzo pozno i nie bedzie bezpiecznie sie przesiadac. Robiac stanowcza mine mowimy, ze nam to nie przeszkadza i niczego sie nie boimy, nawet indyjskich ciemnosci. Cwaniak (przypuszczalnie kierowca taksowki) rusza oczywiscie z nami w droge na dworzec autobusowy, meczac nas caly czas wizja wygodnej podrozy taksowka. Na dworcu okazuje sie, ze mamy "niesamowite szczescie" - "Oooh you are so lucky" bo autobus jednak jest. I tak jest wszedzie. Podrozowanie w Indiach to nie jest kaszka z mleczkiem, ani bulka z maslem. Wiarygodna informacja jest tu na wage zlota.



Sam autobus, ktorym jechalismy do Khajuraho byl wesolym lokalnym, podskakujacym hindu-mobilem z ogluszajaca lokalna muzyka, w ktorym spedzilismy kolejne piec godzin. Przez szybe towarzyszyly nam widoki pustych pol i malych zakurzonych wiosek, ktorych pelen jest ten biedny stan.

A Khajuraho .... Khajuraho to zupelnie inna bajka.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

nasze pkp przy tym to szczyt wygód, punktualności i kto kwie czego jeszcze choc na pewno nie folkloru i przygody.
niezmiennie - cała naprzód!!!