poniedziałek, 22 grudnia 2008

Wrocilismy

Stalo sie. Wczoraj, dokladnie co do sekundy, o godzinie 19.40 (ahh ci Niemcy i ich punktualnosc) samolot Lufthansy z nami na pokladzie bezpiecznie wyhamowal na warszawskim Okeciu. Tym samym po 331 dniach w drodze skonczyla sie nasza podroz, skonczyla sie nasza przygoda. Bylo wzruszenie, byly usciski, lez sie nie doszukalem. Pewnie byly dobrze zamaskowane. Wszystkim, ktorzy przybyli na lotnisko zeby nas powitac, serdecznie dziekujemy. Dziwne to uczucie wrocic do "normalnego" zycia, ale chyba trzeba sie bedzie zaaklimatyzowac. A jak sie nie uda, to zawsze mozna znowu wskoczyc w samolot. Bo miejsc do odwiedzenia zostalo jeszcze sporo, oj sporo.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

co za radosc? bardzo zaluje, ze nie bylem na lotnisku. ile stracilem, tylko sami autorzy tego bloga wiedza i ci, ktorzy byli uczestnikami tej nieprzymuszonej chwili?

lez nie bylo, byly wzruszenia, mnie utkwil najbardziej czas pobytu w USA. nic nie pamietam, nic nie czytalem, nic nie pisalem i to jeden z najbardziej smutnych momentow wpisujacych sie w te podroz wokol naszej kolorowej planety. coz, taki jestem i nic mnie nie jest w stanie zdziwic, ale te pare miesiecy u japonczyka to swiat najmniej zbadany. im bardziej tajemniczy, tym bardziej intrygujacy w swej tajemniczosci. z mojego punktu widzenia wychodzi, ze nijak nie wpisywal sie w ten czas bajki o siedmiu gorach, siedmiu rzekach i bezkresie oceanow? japonczyk mial oczy, ktore nie odnajdowaly odzwierciedlenia w najsmielszych opisach, stad ta c i s z a ?

widac, liczby czasami moga byc magiczne?

im mniej o nich wiemy, tym wiecej domyslow. i niech tak zostanie wedlug woli naszych globtroperow!!!

AMEN!

mk