wtorek, 25 listopada 2008

Antiua Guatemala i kropka



Nasza przygoda z Ameryka Poludniowa na ten rok dobiegla konca, ale nasz flirt z Ameryka Lacinska trwa nadal. Z Kolumbii polecielismy do Gwatemali, malego srodkowoamerykanskiego kraju nasaczonego gleboko kultura Majow. Przylecielismy tu w nocy i prosto z lotniska udalismy sie do polozonego w poblizu hostelu (bliskosc byla doslowna, moze jakies kilkaset metrow od pasa starowego). Szybki sen i rano zebralismy sie w dalsza droge. Stolice tym razem postanowilismy zostawic bez eksploracji, jako ze jest w Gwatemali wiele duzo fajniejszych miejsc niz ona. Jednym z nich jest Antigua, dawna stolica kraju polozona okolo godziny drogi. I ja wlasnie obralismy za nasz pierwszy cel. Droga do jego realizacji biegla na pokladzie tzw. chicken bus, czyli publicznego autobusu, ktory jest podstawowym srodkiem transportu w Gwatemali. Jest to srodek transportu tani i dostarczajacy niezapomnianych wrazen. Na tyle jest to nierozerwalna czesc krajobrazu tego kraju, ze poswiece mu oddzielny post, wiec na razie zostawmy to tak jak jest.

Zapakowalismy sie do tego autobusu prawie na srodku ulicy, gdzie wysadzila nas taksowka. Nie chcielismy korzystac z turystycznych minibusikow wozacych bialasow po calym kraju. Ich uslugi sa jakies cztery razy drozsze i nie maja w sobie nic z klimatu kraju. A wiec rozlokowalismy sie na pokladzie i po niecalej godzinie szalonej jazdy i ogluszajacej muzyki znalezlismy sie na ulicach Antiguy. Zanim wysiedlismy na dworcu (czyt. zakurzonym placu w sodku miasta) przejechalismy sie troche po ulicach i juz wtedy wiedzielismu, ze to miasto nas zaczaruje.

Szybko znalezlismy maly hostelik, ktorym zarzadzal przemily pan pamietajacy jeszcze czasy Grzegorza Lato, postac ni mniej ni wiecej tylko kojarzona w Gwatemali z Polska prawie tak jak Jan Pawel II. Pokoik okazal sie jeszcze mniejszy i to tak, ze ciezko bylo nawet zmiescic plecaki, ale nic nam nie przeszkadzalo. Bylismy na miejscu. Jako ze dzien byl jeszcze mlody ruszylismy eksplorowac miasto. Co jest dla Antiguy charakterstyczne. Otoz wszystkie, ale to wszystkie budynki tutaj sa maksymalnie jednopietrowe. Wszystkie pomalowane sa na przerozne kolory, co sprawia ze nie ma dwoch takich samych domow. Ulice sa brukowane, bez wyjaku, nie uswiadczysz tu gladkich, asfalowych autosrad. Czaru dopelniaja gorujace nad miastem stozki wulkanow: Agua, Fuego i Acatnenango. Widac je z wielu uliczek, szczegolnie ten pierwszy. Gdy patrzy sie wzdliuz ulicy, ma sie wrazenie, ze prowadzi az na sam szczyt, az do krateru.



W srodku miasta jest oczywiscie plac, ktory tradycyjnie pelni centralna role. W srodku placu z kolei, posrod laweczek i zielonych drzew jest ciekawa fontanna z figurami mlodych kobiet, trzymajacych sie za nic innego tylko jedrne piersi, z ktorych tryska woda. Ot latynoska fantazja.:)





Jak to zwykle bywa z glownymi placami latynoskich miast, znajduje sie tu rowniez katedra. Jednakze w przypadku Antiguy, budowle sakralne sa, jakby to powiedziec, wyjatkowe. Moge sie zalozyc, ze nigdzie na swiecie nie znajdzie sie takich kosciolow jak tu. Ja przynajmniej nigdzie nie widzialem i nie slyszalem, ze sa. Otoz koscioly Antiguy sa krotko mowiac w ruinie. W przypadku katedry stoi jeszcze pieknie rzezbiona fasada, za ktora... nie ma nic. Nic poza gruzami i szczatkami murow. Ale jakiez to sa szczatki!! Zwalone czesci murow, rozbite plaskorzezby i ... niebo zamiast sufitu. I takich kosciolow i calych klasztorow jest w Antigua sporo. Ktos zapyta dlaczego? Otoz gdy stolice kraju przeniesiono do Guatemala City, przenioslo sie rowniez sporo ludzi. To spowodowalo, ze nie bylo wystarczajacej ilosci mieszkancow (czyt. pieniedzy), aby utrzymac wszystkie koscioly. Trzesienia ziemi nawiedzajace ten region swiata z dokladnoscia szwajcarskiego zegarka dopelnily dziela. Upadlych murow i scian nie bylo komu i za co podniesc, wiec lezaly. I leza do dzisiaj. Zdaje sie, ze nie przeszkadza to juz nikomu. Turysci przyjezdzaja specjalnie dla nich i placa za wejsciowki. Biznes sie kreci i klimat jest wyjatkowy. Ale oczywiscie sa w miescie dzialajace i nienaruszone budowle sakralne, jak chociazby Iglesia de la Merced. Sa tez dzialajace i naruszone "czesciowo". Ale najbardziej klimatyczne i chwytajace za serce sa te, ktore zlegly pod wplywem sil natury. Co nie znaczy, ze zupelnie sie poddaly i nie funkcjonuja. W weekendy miasto zapelnia sie przyjezdnymi, a czesc z nich zjawia sie tu w jednym celu. Otoz wiele z ruin, co sobota przyozdabia sie uroczyscie i mlodzi (czasem pewnie i starzy) Gwatemalczycy mowia tam sobie sakramentalne "tak". Szczerze powiedziawszy jest to jedne z piekniejszych miejsc na slub. Bo czy kosciol musi blyszczec zlotem? Antigua pokazuje, ze nie i nawet to co zniszczone, moze byc piekne. Chodzilismy uliczkami miasta i odwiedzalismy te miejsca po kolei. Kazde inne, kazde wyjatkowe. I kazde piekne. Te koscioly zostana mi dlugo w pamieci.









Anigua to generalnie miasto, jakiego nie ma nigdzie indziej. A na pewno nie ma drugiego takiego w Gwatemali. Wielu mowi, ze Antigua to nie Gwatemala i po czesci mozna sie z tym stwierdzeniem zgodzic. Pelno tu turystow (glowenie Amerykanow) w najrozniejszym wieku. Przybyli tu albo na chwile, albo na dluzej, gdyz Antigua to mekka dla osob chcacych sie uczyc hiszpanskiego. Szkol jezykowych tu jak psow, prawie tyle samo co agencji turystycznych. Scena gastronomiczna tez jest zroznicowana jak nigdzie indziej. Zjesc mozna tu wszystko. Chcesz dobrze i drogo, nie ma sprawy. Chcesz dobrze i tanio, tez bez problemu. Chcesz w ogole jakos przekasic, smialo wpadaj. Jest tu takie zatrzesienie restauracji, kawiarni, barow i jadlodalni, ze nikt nie bedzie glodny ani spragniony. Ba, chcesz McDonalda, Burgerkinga, a moze Subway´a? Nie ma sprawy, tez sa. To zapewne zasluga przybyszow z polnocnej czesci kontynentu, za co wdzieczny im nie jestem. Ale w sumie nikomu to nie przeszkadza. Srona gastronomiczna miasta blyszczy.

Wspomnialem juz o brukowanych uliczkach i kolorowych domkach? To dodam do tego jeszcze bryczki z konmi, przyczyniajace sie do tego klimatycznego smaczku. Pewno ze turystycznie, ale bez przesady, pasuja tu bardziej niz zaprzegi na warszawskiej sarowce czy w nowojorskim Central Parku. A w dodatku prawda jest taka, ze nie widzialem, zeby jezdzili nimi "biali", a Gwatemalczycy i owszem. Nie przesadzajmy wiec.





Charakter uliczek psuja troche wszechobecne samochody (do tego jeszcze calkiem nowoczesne, za starego cadillaca nikt by sie nie obrazal), ktore wjada w kazdy krajobraz i ujecie. Praktycznie nie da sie ich uniknac, ale to juz cena nowoczesnosci i rozwoju. Nowe marki swiadcza przeciez, ze kraj sie rozwija, a ludziom zyje sie lepiej. Przynajmniej niektorym.

Dni uplywaly nam tu spokojnie i bez pospiechu. Kolo naszego hosteliku znalezlismy tania i baardzo dobra jadlodalnie, do korej w czasie lunchu przybywaly tlumy. Stalismy sie tu stalymi klientami. Codziennie przechadzalismy sie po uliczkach poznajac coraz to nowe zaulki. Zachodzilismy do sklepikow i na bazar, gdzie podziwialismy fantazyjne kolory gwatemalskich pamiatek. Ja szczegolnie upodobalem sobie kosciotrupki, czyli kolorowe rzezbione szkielety, ktore symbolizuja tu dzien zmarlych, 1 listopada. Niestety nie dalismy rady przyjechac tu na samo swieto, ktore jest w tym kraju atrakcja sama w sobie. Ta feria kolorow na bazarze i stoiskach z pamiatkami az razi w oczy i bardzo przypomina Meksyk. Jakbysmy mieli dodatkowe walizki i wracali stad prosto do Polski, mozecie mi wierzyc, juz na Okeciu bylibysmy w stanie otworzyc niezly kramik. A tak obkupilismy sie tylko troche. I plecy pod ciezarem beda sie uginac.



Niesamowita przygoda jaka mozna przezyc w tym miescie jest wycieczka na jeden z trzech czynnych wulkanow w Gwatemali - Pacaya. Znajduje sie on jakies poltorej godziny busikiem od Aniguy. Mozna sie na niego wspiac i na wlasne oczy zobaczyc plynaca lawe. Nie moglismy przegapic takiej okazji. Zdecydowalismy sie na wieczorny wypad, podczas korego wspina sie jeszcze za swiatla dziennego, ale schodzi z wulkanu juz po ciemku. Nie za bardzo wiedzielismy, czego sie spodziewac. Poznani po drodze ludzie, zdecydowanie polecali to przezycie, bo w koncu jak czesto mozna sprobowac wsadzic patyk w plynaca lawe? Cala zabawa jest jednak troche meczaca. Najpierw ta jazda mikrobusem. Gdy dojechalismy na miejsce, nadszedl czas wspinaczki. Najpierw spokojnie, przez troche przypominajaca dzungle roslinnosc. Po okolo czterdziestu minutach krajobraz zaczal sie zmieniac. Z poczatku ziemia pod nogami zaczela troche bardziej skrzypiec i przybrala mocno czarny kolor. Po dalszych kilkunastu minutach, zielone grzewka i krzewy nagle znikaja i oczom ukazuje sie iscie ksiezycowy krajobraz. Po lewej stronie wysokie, strome zbocze z sypkiego popiolu, po prawej taki sam spadek i kosmicznych ksztalow skaly. Skaly, albo wielkie glazy koksu,s topionej i zastygles skaly. Wrazenie niesamowite. Ale trzeba sie wspinac dalej. Popiol unosi sie przy kazdym kroku, skaly robia sie coraz osrzejsze, buty sie zapadaja. I jest coraz stromiej. Po poltorej godzinie od startu nagle czujesz, ze robi sie cieplej. Duzo cieplej i nie jest to efekt wysilku. Temperatura rosnie, a to znaczy, ze jestesmy juz blisko celu. Przez dziury w podlozu mozna juz gdzieniegdzie dostrzec emanujaca ze srodka czerwien. Jakbys patrzyl do srodka kominka, tylko ze tym razem chodzisz po tym. Takie okna piekiel. I nagle oczom ukazuja sie czerwone potoki lawy. Jest jeszcze cieplej i zastanawiasz sie, czy aby nie roztopia Ci sie buty, skoro skala moze, to czemu nie trzewiki:) Na szczescie tak zle nie jest, chociaz wulkaniczne skaly, po ktorych chodzimy nie naleza do najzimniejszych. W koncu udaje nam sie zblizyc do tego swoistego potoku, do ktorego wcale nie chcialbym wskoczyc. Wrazenie niesamowite i ciezko to opisac. Lawa po prostu leniwie plynela sobie w dol tworzac coraz to nowe wzory, nowe krajobrazy. Nie da sie tam dlugo wytrzymac i po paru minutach schodzilismy juz spowrotem. Wracajac, gdy zrobilo sie juz zupelnie ciemno, mozna bylo zobaczyc odznaczajacy sie lekko na tle nieba stozek wulkanu. Plynely po nim czerwone rzeki, czerone na czarnym tle. Uhh diabelski widok.











Cale to doswiadczenie jest bardzo skomercjalizonane, razem z toba wspinaja sie dziesiatki innych ludzi, a zeby zrobic sobie zdjecie przy lawie, trzeba czekac prakrycznie w kolejce. Ale w inny sposob, samodzielnie nie da sie tego zrobic. Potrzebny jest przewodnik. A doswiadczenie jest warte polecenia. Warto, oj warto.

Antigua to miasto, w ktorym mozna przesiedziec tygodnie i nie miesc dosc. Nic dziwnego, ze tyle osob tu przyjezdza. Troche nam przyponinalo kolumbijska Cartagena z ta jednak roznica, ze tam piekna byla tylko historyczna czesc miasta, tutaj magiczne jest kazdy zakret, kazda uliczka, kazdy dom. Bo Antigua to magiczne i wciagajace miejsce. I niech tak zostanie.

Brak komentarzy: