wtorek, 25 listopada 2008

Chicken Bus, czyli jezdzimy po Gwatemali



Wspomnialem juz o miejscowym srodku transportu znanym wsrod przyjezdnych jako "chicken busy". Nazwa bierze sie od tego, ze czesto (chociaz my na szczescie tego nie doswiadczylismy) podruzujacy nim Gwatemalczycy, jezdza w towarzystwie zywego inwentarza, jak dajmy na to kurczaki, czy inne stworzenia.
Autobusy to, jak przystalo na latynoamerykanski kraj, podstawowy srodek transportu. W wielu tutejszych krajach nie ma kolei, samoloty sa drogie, pozostaje wiec transport na kolach. O ile jednak w Peru, czy innych krajach auobusy sa czasem naprawde luksusowe, w Gwatemali jest troche inaczej. Otoz oslawione chicken busy to nic innego jak lekko podrasowane szkolne autobusy (zwane u nas swojsko gimbusami), ktore w USA i Kanadzie odeszly juz na emeryture i znalazly swoje nowe powolanie wlasnie tutaj.





Po sprowadzeniu takiego pojazdu nadaje sie mu oczywiscie lokalnego kolorytu. Znika charakterystyczny zolty lakier (czasami, gdy brak funduszy lakier zosaje jak byl), zamieniony na bardziej jaskrawe odmiany. Czesto dodaje sie roznego rodzaju wzory i malunki, nie zapominajac o odpowiednim imieniu jak np. Carmencita, Lupita, Esmeralda czy cos w tym rodzaju. Wygladu zewnetrznego dopelnia chrom, ktorego, jesli go na to stac, wlasciciel nigdy nie skapi.









Co do wnetrza to takze przechodzi ono znaczna przemiane. Podobno wymienia sie silnik na mocniejszy. Wiadomo, bez mocy daleko nie zajedzie, lub bedzie sie poruszal w zolwim tepie, a tego przeciez nikt nie chce:) Wymienia sie siedziska, na dluzsze, bo wiadomo dupsko szesciolatka nie jest takie samo jak czterdziestolatka. Dolozmy do tego polke na bagaz podreczny i obramowanie na dachu na bagaz wiekszego kalibru, przyprawmy to jeszcze odrobina (albo i przesadna iloscia) religijnych drobiazgow, nie wiem czy majacych uspokajac pasazerow, czy kierowce i mozemy wyrszac w droge. I wyruszaja, a jakze. Chicken busy sa wszedzie (jedynie na naprawde dlugich trasach wypierane sa przez publiczne mikrobusy i autobusy). Wszedzie slychac ich podrasowane klaksony i nawolywania (a jakze) pomocnikow kierowcow oznajmiajacych wszem i wobec kierunek, gdzie dany pojazd jedzie.



I to jak jedzie. Jak juz ulokujesz swoj bagaz na dachu i zajmiesz miejsce (jesli zdolasz) trzymaj sie mocno, bo kierowcy nie marnuja czasu. Gaz do dechy, wyprzedzanie na zakretach, klakson i do przodu. Wspomnialem, ze masz szczescie, gdy zajmiejsz miejsce. Ano swieta prawda. Ale nawet to gwarantuje Ci co najwyzej wzgledny komfort. Bowiem na tych lawkach przeznaczonych oryginalnie dla dwoch osob, siada zwykle co najmniej trzy. A czwarta, gdy autobus jest naprawde pelen, siedzi ci praktycznie na ramieniu. Jesli nie zdolasz zajac sobie miejsca, ty podpierasz sie na ramieniu innego szczesliwca. Z glosnikow plynie skonczna latynoska muzyka, a krajobraz przemyka za oknem. Gdy jeszcze utniesz sobie pogawedke z sasiadami, wtedy naprawde masz wrazenie, ze jestes poza domem, ze jestes w podrozy. I zaden turystyczny mikrobus nie moze sie z tym rownac. Bo wlasnie tak sie podrozuje po Gwatemali.

Brak komentarzy: