poniedziałek, 17 listopada 2008

Cartagena - karaibska perla Kolumbii



Kto z Was bawil sie w gry komputerowe pod koniec lat osiemdziesiatych lub na poczatku dziewiecdziesiatych XX wieku (dajmy na to na nieodzalowanym Commodore) ten pewnie zetknal sie w wysmienita gra o nazwie "Pirates". Bylo sie tam takim malym, zbudowanym z pikselowych kwadracikow zeglarzem plywajacym po morzach i oceanach i lupiacym
krolewskie galeony. Sekret lezal w dowiedzeniu sie do ktorego miasta portowego, w danym dniu przyplynie ow statek ze zlotem. Mnie, jako jedna z kilku, w pamieci utknela nazwa pewnego miasta w Kolumbii - Cartagena.

To zalozone w pierwszej polowie XVI wieku portowe miasto bylo jednym z glownych portow hiszpanskiego imperium kolonialnego. Wiazaly sie z tym przywileje i zagrozenia. Zloto, srebro i inne metala opuszczaly Ameryke Poludniowa miedzy innymi przez te bramy. Naplyw pieniedzy i moznych sprawial, ze miasto kwitlo i tworzyla sie przepiekna architektura. Dramatycznie rosnace bogactwo przyciagalo jednak rownoczesnie przerozne charaktery. To sprawilo, ze juz trzydziesci lat po zalozeniu, Cartagena po raz pierwszy zostala zlupiona przez piratow. I od tej pory hisotoria tego miejsca nierozerwalnie wiazala sie z historia jednookich osobnikow o drewnianej nodze i papudze na ramieniu. Wsrod gwiazd korsarstwa, ktorej udalo sie opanowac miasto byl nie kto inny jak rowniez sir Francis Drake.

Trudno jest byc w Kolumbii i nie przyjechac do Cartageny. Wydaje sie, ze wszyscy odwiedzajacy ten kraj musza tu zawitac. Zawitalismy i my. Trzeba od razu nadmienic, ze dzisiaj Cartagena to jedno ze sporych miast, liczace ponad milion mieszkancow. Biorac to pod uwage, ciezko spodziewac sie, ze cale miasto bedzie wygladalo jak za dawnych czasow. Rozciagnelo sie ono znacznie i sama podroz z dworca autobusowego do Centro Historico zajmuje sporo czasu. Ale gdy przebrnie sie przez te kilometry "codziennosci" i dotrze sie do tej historycznej czesci, juz na pierwszy rzut oka widac, dlaczego to miasto jest tak popularne. Cartagena to po prostu prawdziwa perla kolonialnej architektury. Uliczki i budynki zachowaly sie czasami w malo zmienionym od XVI wieku stanie. Domy pomalowane sa w najrozniejsze kolory, balkony obwieszone kwiatami goruja nad glowami, podczas gdy na ulicach tetni zycie. Po Centro Historico Cartageny mozna przechadzac sie przez wiele dni chlonac kazdy skrawek tego pieknego miejsca.









To ze Cartagena stala sie tak popularna wsrod piratow sprawilo, ze odpowiednie wladze wydaly majatek na wzmocnienia i ochrone portu. Do dzisiaj historyczne zabudowania miasta otoczone sa naznaczonymi znakiem czasu i morska bryza murami, z ktorych caly czas stercza lufy armat wypatrujace wrogich statkow. Mozna sie po tych murach przechadzac, probujac okrazyc miasto. Po jednej stronie morze i przypominajacy hawanski - malecon. Z drugiej historyczne zabudowania, a w oddali wspolczesna Cartagena.





Jedna z potezniejszych budowli obronnych jest Castillo de San Felipe, gorojacy nad miastem fort, ktorego zadaniem byla obrona hiszpanskich skarbow. Rozposciera sie z niego niesamowity widok. Z jego murow widac zarowno kolonialne, kolorowe budyneczki, jak i nowoczesne wiezowce migaczace w oddali - znak nowej Cartegany. Przechadzalismy sie po jego korytarzach, wzdluz grubych murow przenoszac sie w czasie (o ile nie liczy sie widokow, bo wiezowce i samochody to jednak znak naszych czasow). Fort jest potezna budowla i biorac pod uwage ilosc strzelnic, armat i innych umocnien mozna zaryzykowac stwierdzenie, ze swoja role pelnil dzielnie i odstraszal nieproszonych osobnikow.









Tuz obok znajduje sie dosc niecodzienny pomnik, mianowicie Monumento a los Zapatos Viejos (Pomnik na czesc starych butow). Dwa wielkie trzewiki, do ktorych mozna wlezc i zniknac:) Pomnik ten zostal wzniesiony na czesc kartagenskiego poety don Luisa Carlosa Lopeza, w ktorego sonecie na czesc miasta, wlasnie stare buciska znalazly swoje miejsce. Zlapala nas w tej okolicy niesamowita ulewa, przy czym buciory odmowily nam oslony. Woda lala sie z nieba jak z prysznica, ale na szczescie znalezlismy schronienie pod daszkiem rozstawionym z okazji jakiejs przyszlej imprezy i czekalismy tam razem z kilkoma innymi lokalnymi ocalonymi. Lalo klasycznie jak w tropikach, co biorac pod uwage niezbyt rowne kolumbijskie uliczki spowodowalo, ze przypominaly one bardziej kanaly i pole do testowania amfibii. Ot taki koloryt mieszkania w tropikach. Raz slonce, raz deszcz. Ale zawsze cieplo.



Co tu duzo mowic. Nas to miasto urzeklo. Zakochalismy sie w nim od pierwszego wejrzenia. Po pobycie w Tagandze bylismy znowu spragnieni kulturalnych i architektonicznych doznan i Cartagena zaoferowala nam ich az nadto, zwlaszcza tych drugich. Zakotwiczylismy tuz na obrzezach centrum historycznego, w miejscu, ktore chyba jeszcze nie do konca zostalo odrestaurowane. Niektore budynki przypominaly bardziej rozpadajaca sie powoli Hawane, niz okolice rozposcierajaca sie juz kilkaset metrow dalej (nomen omen, zaraz na rogu byl bar Havana, niestety nieczynny). To kolejny dowod na kontrasty w miastach latynoamerykanskich. Czesc sie odbuduje, odrestauruje i zachowa, a reszta jakos bedzie wygladac. Czasami to sie sprawdza, czasami nie. Jednak po przejsciu tych kilkuset metrow wchodzilo sie przez wspomniane juz warowne mury i ladowalo jakby w przeszlosci. W swiecie kolonialnych panow i piratow, dorozek konnych i armat. W tym momencie moze troche koloryzuje, ale naprawde wszystko wyglada tam niesamowicie. Oczywiscie jezdza tam samochody, ludzie normalnie pracuja, dzieciaki chodza do szkol i zycie toczy sie w normalnym tempie. Ale za to w jakim entourage`u :)





Pewnie macie mnie ochote zamordowac, ze znowu pisze tylko o architekturze, ale no naprawde, to jest glowna atrakcja tego miasta. Te budyneczki, kolory, uliczki i zycie sie na nich toczace. To jest to co przyciaga tu tylu ludzi. Do kolorowych domow pasuja kolorowo ubrane, kreolskie sprzedawczynie owocow, ktore nie wiem czy ubieraja sie tak na codzien, czy po prostu dla turystow. Tak, czy siak wygladaja niesamowicie a salatka owocowa, ktora mozna od nich zakupic tez jest smaczniusia. Zakupujesz taka miseczke swiezych owocow i siadasz sobie na lawce w Parque Bolivar, razem z popijajacymi kawusie dziadkami, grajacymi na gitarach mlodziakami, opedzajac sie od czasu do czasu od namolnych sprzedawcow dupereli.



Zamiast owocow moze posluzyc tez cygarko, kolumbijskie oczywiscie, ktore okazalo sie niczego sobie. Co ciekawe trzeba sie bylo niezle narozgladac, zeby znalezc te wytwory lokalnego przemyslu tytoniowego. Ha, gdy juz udalo mi sie takowe zdobyc stalem sie latwym celem dla sprzedawcow lipnych kubanskich cygar, namietnie zaczepiajacych turystow na ulicach starego miasta. Jako ze aromat palonego tytoniu roznosil sie w przestrzeni kilku metrow od mojej osoby, zostalem zidentyfikowany jako palacz, a co za tym idzie potencjalny kupiec. Bez przesady, cygara z lisci bananowca nie kupie:) Kolumbijskiego jednak sprobowalem. Zaliczone.

Nasze dni w Cartagenie nie byly jakos specjalnie aktywne. Rano sniadanko w postaci zakupionych w piekarnio-ciastkarni roznego rodzaju bolek przy akompaniamencie swiezego soczku pomaranczowego. Po tym odzywczym posilku nastepowalo przechadzanie sie po Centro Historico w poszukiwaniu duchow przeszlosci. Gdy spragnieni bylismy terazniejszosci, wpadalismy na kawke do Juana Valdeza, ktorego oczywiscie udalo nam sie zlokalizowac. Zwiedzanie trzeba zawsze zaczac od rozmieszczenia na mapie podstawowych punktow odniesienia, w tym ulubionej kawiarni oczywiscie. Po wzmocnieniu mala czarna wracalismy na szlak rozgladajac sie uwaznie i chlonac kazdy zakamarek. W miedzyczasie byly tam jakies obiadki i inne rzeczy majace na celu dodanie nam sil witalnych.

Cartagena jest uwodzicielsko piekna, ma swoj charakter i pozwolcie, ze posluze sie tandetnym stwierdzeniem, kazdy znajdzie tu cos dla siebie. Jedyne co trzeba to tu przyjechac. Prosze sie zatem pakowac i w droge.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Co za przyspieszenie? Nie nadazam czytac i na rowni z podroznikami wchlaniac krainy zza morz, oceanow i gor. Ten wpis i krajobraz na nowo przypomnial o bajkach z dziecinstwa. Fajnie, ze ktos moze to w jakis sposob na nowo przezyc. Od tego momentu przestalem wyprzedzac ogladanie zbioru zdjec z data przypominajaca start w kosmos. Wiemy, ze technika informacyjna przybrala podobne tempo i parotygodniowe opoznienie powoduja bunt, tych co pisza i tych co czytaja.

Zdaje sobie sprawe, ze nadrabianie zaleglosci moze przyspozyc wielu stresow, ale kazdy czeka na swieze buleczki by na rowni z Wami wachac te zapachy i wsysac smaki tropikalnych owocow przy gwarze ulicznego raz chalasu innym razem szmeru, czy egzotycznych fantazji muzycznych.

Czuje sie, jakbym z Wami siedzial przy kawiarnianym stoliku i wszystko to polykal calym soba. Choc zwolennikiem tytoniu nie jestem i co by tu nie mowic on mnie dusi a nie rozklada w poludniowamerykanskich rozkoszach.

Cala w przod!
Tak trzymac! :)

m