niedziela, 16 listopada 2008

Tejemnicza Kolumbia - Bogota



Od razu prosze szczerze sobie odpowiedziec, gdy pada nazwa "Kolumbia", jakie skojarzenia pierwsze przychodza Wam do glowy? Narkotyki, kokaina, Pablo Escobar? Wojna domowa? Porwania, FARC, AUC, paramilitares, guerilla? Czy moze kawa, Gabriel Garcia Marquez, przepiekna Cartagena, albo dziesiatki dziewiczych parkow narodowych? Moge sie zalozyc, ze wiekszosci pierwsze na mysl przychodza te zle strony kolumbijskiej rzeczywistosci. My postanowilismy na wlasnej skorze sprawdzic jak jest naprawde i zmierzyc sie ze stereotypami otaczajacymi ten poludniowoamerykanski kraj.

Na pierwszy ogien poszla u nas, jak to zwykle bywa, gdy gdzies sie leci samolotem, stolica kraju, czyli Bogota. Wyladowalismy na lotnisku o niezbyt korzystnej porze, bo o okolo 1 w nocy. Zapakowalismy sie do taksowki, ktora podzielilismy z poznanym przy punkcie wymiany walut Brazylijczykiem, i przemknelismy przez wyludnione ulice do naszego hostelu. Wyludnione, bo kto przy zdrowych zmyslach bedzie chodzil po nocy po stolicy kraju rozdartego od kilkudziesieciu lat przez wojne domowa (troche zapewne przejaskrawiam, ale z faktami czlowieku nie wygrasz). Pierwsze wrazenia zostawilismy wiec sobie na nastepny dzien.

Nasz pokoik hotelowy okazal sie byc bardzo komfortowy i chyba po raz pierwszy od pobytu w Hanoi, mielismy na lozku prawdziwa koldre z pierzem, a nie koc i przescieradlo:) Ot powiew luksusu. Jak sie okazalo, slowo luksus jest tu troche na wyrost, ale tez nie za bardzo. Bowiem, gdy dotarlismy tu w nocy, urzedujacy osobnik, zaprowadzil nas do jednego z czterech domow, nalezacych do hostelu Platypus. Dziwnym trafem znalezlismy sie w najdrozszym z czterech (30USD za noc), mimo ze rezerwowalismy najtansza opcje. Nie omieszkalismy poruszyc tej kwestii z pania, ktora zastalismy za biurkiem nastepnego ranka. Ku naszemu zdziwieniu, stwierdzila ona, ze owszem jestesmy w tym drozszym segmencie, ale zaplacimy za ten tanszy, tak jak zarezerwowalismy. Powiedziala, ze tak sie czasem dzieje, ze gdy tam nie maja wolnych pokoi, przyprowadzaja gosci tu. A ona bardzo chce zebysmy sie czuli jak najlepiej i zebysmy nie zawracali sobie tym glowy. Troche zaskoczeni (spodziewalismy sie, ze albo bedziemy sie musieli przeniesc, albo placic drozej) doszlismy do wniosku, ze wlasnie mielismy do czynienia z pozytywnym nastawieniem do zycia Kolumbijczykow oraz "chuchaniem i dmuchaniem" na turystow w Kolumbii, o ktorym to procederze ktos nam juz wspominal. Podobno kraj i mieszkancy sa bardzo wrazliwi, zeby przybysze, ktorzy juz dziwnym trafem zaplacza sie w ta okolice, czuli sie jak najlepiej. Moze to i bylo to, ale wydaje mi sie, ze wieksze znaczenie ma tu charakter Kolumbijczykow, ktorzy okazali sie byc bardzo przyjazni, mili, otwarci i na codzien zupelnie nie podobni do twarzy patrzacych na nas z listow gonczych porozwieszanych w roznych pubilcznych miejscach miasta (byli na nich glownie bojownicy FARC, chociaz nie tylko)

No wiec Bogota. Co tu mozna robic? Hotelik nasz znajdowal sie w dzielnicy zwanej La Candelaria, czyli w centrum miasta, w spacerowej odleglosci od glownych atrakcji. A skoro tak, to nie pozostalo nam nic innego jak spacerowac. Przemierzalismy uliczkami Candelarii, centrum, po glownym placu Bolivar i staralismy sie zglebic, jaka naprawde jest ta Kolumbia, jaka naprawde jest ta Bogota. Ciezko powiedziec, czy nam sie to udalo. Uliczki Candelarii pelne sa mlodych ludzi, co zapewne wynika z rozmieszczonych tam i w poblizu budynkow uniwersytetu. To zdecydowanie wplywa na charakter okolicy, ktora kipi od kafejek, barow i jadlodalni. No to zagladalismy sobie do niektorych starajac sie wmieszac w tlum:), testujac kolumbijska kawe i obserwujac tlumek przez okno. Ot proza zycia. Co do kawy to jak wiadomo Kolumbia z niej slynie. Nam najbadziej do gustu przypadla siec kawiarni o nazwie Juan Valdez, gdzie serwuja swietna kolumbijska kawe dobrej jakosci. Jest naprawde smaczna, co poniekad wynika z faktu, ze te kawiarnie serwuja ziarna normalnie przeznaczone na eksport, podczas gdy w innych daja gosciom, niestety, tzw. narodowe zlewki, ale o tym bedzie kiedy indziej. Tak wiec wizyta w JV byla jasnym punktem kazdego naszego dnia. No bo jak tu przezyc dzien bez aromatycznego espresso, goracej latte, czy mrozonej kawki z mlekiem i karmelem:)







Bogota tetni zyciem. Z racji naszej lokalizacji doglebnie zapoznalismy sie glownie z centrum miasta, nie majac za wiele mozliwosci zapuscic sie w dalsze strony. Gdy jednak udalismy sie do kubanskiej ambasady w celu zalatwienia formalnosci wizowych co bysmy pozniej mogli sie spotkac z Fidelem, mielismy szanse zobaczyc inna Bogote. Candelaria i centrum sa pelne ludzi, tetnia zyciem, praca i rytmem tlumu. Achitektura centrum nie wywiera jakiegos oszalamiajacego wrazenia. Ot funkcjonalne budynki, mnostwo najrozniejsych sklepow i sklepikow. Centrum to naprawde nic specjalnego. Okolica, w ktorej polozona jest ambasada i przez ktora przemierzalismy, aby sie tam dostac sprawia wrazenie jakby przeniesionej z Europy. Ladne bloki mieszkalne, wszedzie czysto i nowoczesnie. Szczerze powiedziawszy moglibysmy spokojnie mieszkac w takich blokach, ktore wygladaly lepiej niz wiele, wiele podobnych w Warszawie. Ta lepsza sypialnia Bogoty to baardzo przyjemne miejsce do zycia.

Ale Bogota to jak przystalo na stolice latynoamerykanskiego panstwa, miasto kontrastow. Z jednej strony bogatsze, eleganckie dzielnice, z drugiej biedniejsze, do ktorych lepiej sie nie zapuszczac. Wszystko to najbardziej interesujaco wyglada z otaczajacych wzgorz. Pewnie nudza Was juz te architekoniczne, widokowe wywody, ale musze o tym wspomniec:) Kolejka linowa mozna wjechac na wzgorze Montserrat, znanym rowniez z ulokowanego na nim sankurium. Widok rozposciera sie na cala Bogote i jest calkiem interesjacy. Pozwolcie mi jednak zamienic slowa na zdjecia, wiec na tym skoncze swoj wywod.





Zdaje sobie sprawe, ze czytanie o architekturze miasta nie musi byc ciekawe. Domy to domy, ulice to ulice. W kazdym miejscie ich pelno:) Plac jak to plac, katedra, rzadowe budynki, ludzie. Nie wiem jak tam w Polsce, ale w Bogocie na Plaza Bolivar juz ustawili choinke. Pelno tez na miescie dekoarcji swiatecznych. Wczesnie zaczynaja nie ma co. Ale co oprocz tego jest ciekawego w Bogocie. Ano na przyklad, przechadzajac sie po tych uliczkach, o ktorych juz wspominac nie bede, mozna pozywic sie bardzo popularna miejscowa przekaska. Bierzemy dwa okragle wafelki. Jeden smarujemy tzw. arequipe, czyli ogolnie rzecz biorac karmelem, na to kladziemy marmolade, dodajemy ser i przykrywamy drugim wafelkiem. I tak powstaje kaloryczny, acz smaczny lokalny przysmak. Zajadaja sie nim dzieciaki, zajadaja sie panowie w garniturach. Zajadalismy sie i my, chociaz po pewnym czasie zrezygnowalismy z marmolady i sera na rzecz wersji z samym karmelem. Jak na slodko to na slodko. I to rowniez z lekkim sercem zaliczamy do atrakcji miasta.

Kulurowo podobaly nam sie u dwa muzea. Jedno poswiecone kolumbijskiemu artyscie Fernando Botero, korego dziela sa, jakby to wyrazic, charakterystyczne. Facet zdecydowanie znalazl swoj styl. Drugie to Muzeum Zlota, zawierajace podobno najwieksza w Ameryce Poludniowej kolekcje zloych arcydziel z czasow prekolonialnych. Pod wzgledem ciekawostek zdecydowanie polecamy muzeum policji, ktore takze zwiedzilismy. Ale po kolei.

Fernando Botero spelnial sie, a w zasadzie spelnia, gdyz jeszcze zyje, w malarstwie i rzezbie. Mowiac o jego stylu, ciezko go troche zalasyfikowac. Przypomina to sztuke infantylna i na pewno podoba sie dzieciom, ale czesto porusza tematy powazne. Okresla sie go czesto jako karykaturzyste stylu klasycznego i chyba to pojecie obejmuje go w pelni. Nie jestem krytykiem sztuki, wiec zaglebial sie w ta analize nie bede. Na pewno jednak bede polecal wizye w jego muzeum. Generalnie dziela tego pochadzacego z Medellin artysty mozna spokac w calej Kolumbii. Sa na pocztowkach, magnesach i koszulkach. Jego rzezby stoja na glownych placach miast. I nam rowniez przypadl do gustu. Co go wyroznia? Ano zobaczcie sami. I sami wyrobcie sobie zdanie.







Dla orzezwienia powiedzmy pare zdan na temat muzeum policji. Sluzby te sa w Kolumbii niezwykle wazne i co tu duzo mowic, maja pelne rece roboty. Dbaja tez o swoj wizerunek, czego efektem jest wlasnie to muzeum. Musimy sie przyznac, ze zaineresowalismy sie nim z jednego powodu. Otoz w piwnicznej swojej czesci miesci ono kolekcje poswiecona historii "zwiazku milosci i nienawisci" z Pablo Escobarem i jego kartelem z Medellin. Maja tam takie okazy, jak telefon komorkowy Pabla (ten z gatunku dawnych cegiel), maja woskowe rekonstrukcje jego osoby z czasow, gdy byl w polityce i z czasow, gdy siedzial w wiezieniu (podobno ma to przyblizyc jego charakter, to ze wygladal jak zwykly czlowiek). Maja przyrzady podarowane im przez rzad USA, sluzace do podsluchow i tropienia go. Ba, zobaczyc tam mozna nawet kurtke don Escobara, ktorej ekspozycja ma na celu przyblizenie publicznosci jego "rozmiarow". Ponoc kawal chlopa z niego byl. Chociaz zdementowac trzeba pogloski, jakoby byla to kurtka w ktorej biedaka ustrzelili. No i maja tez rzeczy, ktore zostaly po tym jak go usmiercili - zlote oprawki okularow, krotkofalowke podarowana przez przekupionego policjanta (dzieki temu wiedzial o kazdym kroku policji), szwajcarski zegarek i "druga zona", czyli mini pistolet, z ktorym podobno nigdy sie nie rozstawal. Udokumenowany jest poscig za nim, a wlasciwie polowanie na Pablo Escobara w Medellin, z satelitarnym zdjeciem dokumenujacym jego ostatni dzien wlacznie. Wg policyjnego przewodnika wystawa ma na celu ukazanie P.E. jako zimnokrwistego kryminalisty, ktorego ludzie zamordowali dziesiatki, jesli nie setki osob. Czy niszczy to mityczna otoczke otaczajaca Escobara, czy jeszcze ja podsyca? Ciezko powiedziec. Bliskie spotkanie z duchem wielkiego narcotrafficante jest jednak doznaniem interesujacym i godnym polecenia. Pozostale dwa pietra muzeum opowiada historie od powstania policyjnych sil Kolumbii przez jej rozwoj az do dnia dzisiejszego. Potrakowane jest to troche z przymruzeniem oka, czego punktem kulminacyjnym jest "multimedialny" (taki maly teatrzyk) pokaz rozwoju policji od czasow Kaina i Abla do dzisiaj. Wszysko to sprawia, ze mielismy w muzeum policji niezly ubaw, chociaz niestety i tak najciekawsze dla mnie byly rekwizyty zwiazane z Escobarem. Nie codziennie mozna zobaczyc takie rzeczy.







Osatnim muzealnym punkem jest wspomniane juz muzeum zlota. Wlasnie otwarte po niedawnej modernizacji jest wielkie i miesci w sobie naprawde imponujace zbiory. Maski, nie maski, naszyjniki i inne zlote wyroby z dawnych czasow robia wrazenie. Tutaj nie ma juz wapliwosci co do autentycznosci zbiorow (apropos muzeum zlota w Limie kraza rozne opowiesci). Wiele na ten temat powiedziec nie mozna, wiec spojrzcie na pare zdjec ilusrujacych bogactwo dawnego swiata.





Coz wiec, mozna powiedziec wiecej o naszych poczynaniach w Bogocie. Ano chyba nic:) Podoba nam sie tu. Lubimy, gdy miasto ma swoj charakter, gdy tetni zyciem. I Bogota taka jest. Warto tu wpasc i poszwedac sie pare dni. Jedno jest pewne. Ci co spodziewaja sie atmosfery kraju pograzonego w wojnie domowej, gdzie mogli Cie porwac wprost z ulicy, beda zawiedzeni. Tu nic takiego nie widac, nic takiego nie czuc. Jak bedzie dalej? ... ano zobaczymy.

Brak komentarzy: